"Super Express": - Ile goli planujesz strzelić?
Artur Wichniarek: - Nigdy tego nie planuję. Najważniejsze jest, żeby pomóc zespołowi w zdobywaniu punktów.
- W Arminii trochę narzekałeś, że koledzy stwarzają ci mało sytuacji podbramkowych. Twierdziłeś, że każdy z napastników Bayernu ma w meczu kilka razy więcej sytuacji strzeleckich niż ty...
- Coś takiego mówiłem? (śmiech). Ale to prawda.
- Jak przyjęli cię kibice? Gdy przyjeżdżałeś z Arminią, witali ciebie okrzykami: "Artur, ty cyganie!".
- Mój pierwszy pobyt w Hercie nie był udany i kibice to pamiętają. Jednak klub robi wszystko, żeby teraz dobrze mnie przyjęli. Ja też się staram, na zgrupowania w Austrii byłem wśród pięciu piłkarzy, którzy spotkali się z kibicami, przyjechało ich około 150. A już w Berlinie zaprosili mnie do kina.
- Do kina?
- Tak, na film o tych najwierniejszych kibicach Herthy, którzy siadają zawsze na słynnej trybunie na łuku. Zobaczyłem, że Hertha i każdy nasz mecz to całe ich życie, przekonałem się, ile serca mają dla klubu. Więc i my musimy dać serce do gry na boisku.
- Podobno opuściłeś popołudniowy trening w środę, a wczoraj trenowałeś lżej. Dlaczego?
- Na porannym treningu w środę "przeczesał mnie" jeden z naszych obrońców. Miałem krwiak na nodze, ale to nic poważnego. Jutro na pewno zagram.
- Wiem, że odwiedziłeś niedawno grób swojej mamy (zmarła w ubiegłym roku na raka - red.). Szukałeś tam spokoju wewnętrznego, motywacji przed nowym sezonem?
- Zawsze, gdy jestem w Poznaniu, odwiedzam grób mamy. A czy szukałem tam spokoju, czy motywacji...? Powiem tylko, że po strzelonych bramkach nadal będę dedykował je mamie i patrzył w niebo, a reszta niech pozostanie moją tajemnicą.