Wzloty i upadki

2009-10-30 3:50

Franciszek Smuda (61 l.) nie jest cudotwórcą. To nie tak, że jest skazany na sukces. I w życiu, i w karierze zdarzały mu się upadki. Ale zawsze potrafił się podnieść i iść dalej. W końcu doszedł na szczyt - został selekcjonerem reprezentacji Polski.

Smuda urodził się w 1948 roku w śląskiej Lubomi. Skończył zawodówkę o profilu murarskim. Imał się różnych prac. Podobno malował domy w Niemczech, on sam przyznaje się do pracy przy konserwacji zbiorników ropy w rafinerii w USA.

- Były wysokie. Paru chłopaków przy malowaniu spadło. Śmierć na miejscu. Też malowałem. Wisiało się jak alpinista. Najgorsza była praca w środku. Otworem, którym wypływał olej, właziło się do wnętrza. Obowiązkowo w maskach, bo tam praktycznie nie było powietrza - wspominał w jednym z wywiadów.

Do USA trafił jeszcze jako piłkarz. Wybitnym futbolistą nigdy nie był i chętnie dorabiał poza boiskiem. Kiedy udało się odłożyć ładną sumkę, zdarzył się dramat.

Smuda i jego kolega z czasów gry w Legii - słynny Kazimierz Deyna - oszczędności życia powierzyli menedżerowi Tedowi Miodonskiemu i... tyle je widzieli. Deyna stracił 300 tys. dolarów, Smuda o 50 tysięcy mniej. Wkrótce Deyna zginął w wypadku samochodowym.

- Kazio stracił przez ten biznes życie, a mało brakowało, bym stracił je i ja - przyznał po latach. - Siedziałem wtedy trzy dni w hotelu kompletnie załamany. Chciałem się powiesić, ale zabrakło mi odwagi - dzielił się dramatycznymi wspomnieniami.

Franz się jednak podniósł. Postawił na trenerkę. Fachu uczył się w Niemczech i Turcji. W 1993 roku trafił do polskiej ligi, do Stali Mielec. Dwukrotnie utrzymał ją w Ekstraklasie. Po szkoleniowca wprowadzającego niemieckie metody pracy sięgnął Andrzej Grajewski, który zaczynał budować potęgę Widzewa. W Łodzi Smuda wypłynął na szerokie wody. W 1996 i 1997 roku zdobywał mistrzostwo. Wprowadził Widzew - jako ostatni polski klub - do Ligi Mistrzów. Przedłużeniem dobrej passy był tytuł wywalczony w 1999 roku z Wisłą Kraków.

Później nie było już tak różowo. W Legii się nie sprawdził, a na domiar złego właśnie wtedy przeszła mu koło nosa wielka szansa na fotel selekcjonera (niespodziewanie wybrano Jerzego Engela). Franz, z natury szalenie ambitny, musiał zadowolić się propozycjami z Piotrcovii, Odry Wodzisław, Zagłębia Lubin.

Ponownie odrodził się w Lechu, do którego trafił w 2006 roku. W Poznaniu wywalczył Puchar Polski, błysnął w Pucharze UEFA. Mistrzostwa jednak nie zdobył, a na dodatek nie dogadał się z działaczami "Kolejorza" w sprawie nowej umowy. Od 1 września przejął Zagłębie Lubin, ale już tylko czekał, by zostać następcą Leo Beenhakkera. W końcu się doczekał.

Najnowsze