- Szukamy zawodników, którzy nie tyle wyróżniają się w boksie olimpijskim, ale takich, którzy w naszych oczach mają predyspozycje do boksu zawodowego. Rafałem zainteresowaliśmy się już dawno. Naszym zdaniem ma papiery na duży boks. Uważam, że Rafał i Kamil Bednarek będą bokserskimi odkryciami 2020 roku i bardzo się cieszę, że obaj są w naszej grupie – nie ukrywał zachwytu Andrzej Wasilewski jeszcze przed galą w Tarnowie. Bednarek po trzech tegorocznych zwycięstwach (z Muraszkinem, Grafką i Gonzalezem) szybko stał się jednym z najgorętszych nazwisk młodego pokolenia w polskim boksie. Wołczecki w świetnym stylu przedstawił się publiczności w sobotę w Tarnowie, demolując Jakuba Nasiłowskiego. Mistrz Polski młodzieżowców i wicemistrz kraju seniorów wagi średniej najpierw odpalił firmowy lewy sierp, którym powalił rywala na matę. Nasiłowski wstał z trudem na osiem, a po chwili został zasypany lawiną ciosów i walkę przerwano. Pojedynek trwał 50 sekund. Dłużej trwały wywiady Wołczeckiego po walce.
- Naprawdę mnie zaskoczył. Widać w nim ogromny potencjał bokserski. Rywal ostro na niego ruszył, ale Rafał zachował olimpijski spokój, wystrzelił lewy sierpowy i zgasił mu światło. A potem pozostało mu tylko dobić przeciwnika – zachwalał w rozmowie z „Super Expressem” były mistrz Europy zawodowców wagi średniej Grzegorz Proksa, który komentował galę. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem zawodnika, jego trenerów oraz… wujka Roberta Krzaka, byłego dziennikarza i scenarzysty, aktualnie cenionego matchmakera bokserskich gal, który pomagał Rafałowi w przejściu na zawodowstwo, Wołczecki powinien stoczyć w tym roku jeszcze jedną walkę.
Wołczecki to jeden z dwóch najbardziej znanych zawodników, którzy w ostatnim czasie zrezygnowali z boksu olimpijskiego na rzecz zawodowstwa (nie licząc oczywiście Mateusza Masternaka, który już wcześniej zawodowcem był). Drugim jest Michał Soczyński, brązowy medalista Młodzieżowych Mistrzostw Europy, a także mistrz i wicemistrz Polski seniorów w wadze ciężkiej, który związał się z nowopowstałą grupą Mariusza Krawczyńskiego i Francisa Warrena Queensberry Poland. Jeszcze wcześniej, dużo emocji wzbudziło przejście na zawodowstwo wicemistrza Europy Igora Jakubowskiego. Dlaczego pięściarze decydują się na taki ruch?
Grzegorz Proksa ujawnia PATOLOGIE w polskim boksie. „Nie ma szans na sukces”
Promotorzy obiecują gruszki na wierzbie
W kuluarowych rozmowach z zawodnikami, jedną z najczęściej wymienianych przyczyn rezygnacji z boksu olimpijskiego jest, delikatnie mówiąc, słaba współpraca z władzami PZB. Przede wszystkim, chodzi o poprzednie władze związku. Do legendy przeszły już opowieści o tym, jak Jakubowski musiał robić za tłumacza ekipy na igrzyskach w Rio de Janeiro, a potem wracał na własny koszt. W ostatnim czasie wiele w związku zmieniło się na plus, ale wciąż jest nad czym pracować, o czym nowe władze doskonale zdają sobie sprawę. O sytuacji Rafała Wołczeckiego i ogólnie o zjawisku rezygnacji pięściarzy z boksu olimpijskiego porozmawialiśmy z prezesem PZB, Grzegorzem Nowaczkiem:
- Rafał otrzymywał powołania do kadr, ale ciągle coś stawało na przeszkodzie. Na młodzieżowych mistrzostwach Polski dostał nagrodę dla najlepszego zawodnika turnieju i zaraz potem otrzymał powołanie do kadry. Odwołał przyjazd ze względu na kontuzję ręki. Przy następnym zgrupowaniu było to samo. Nie obwiniam chłopaka, może faktycznie tak wychodziło, ale szkoda, bo widziałem go w rywalizacji o igrzyska. Niestety, ciągle miał problemy z ręką – tłumaczy nam Nowaczek, który jako główną przyczynę odchodzenia pięściarzy na zawodowstwo wskazuje chęć szybkiego zarobku:
- Często jest tak, że promotorzy podkradają zawodników z boksu olimpijskiego, to jest słabe. Naobiecują tym chłopakom gruszek na wierzbie, a potem ci zawodnicy niejednokrotnie wiążą się z nimi jakimiś niewolniczymi umowami. Doświadczenie uczy, że tylko jednostki odnoszą sukcesy, nie zawsze jest tak kolorowo, jak obiecują promotorzy – tłumaczy Nowaczek, który steruje Polskim Związkiem Bokserskim od 2019 roku. Niedawno jednogłośnie został wybrany na prezesa kadencji 2020-2024. – Zawodnicy powinni przechodzić na zawodowstwo, jeśli są spełnieni w boksie olimpijskim. Nie każdy jest Łomaczenką czy Usykiem, ale bardzo bym chciał, żeby zawodnik przed zawodowym debiutem miał poczucie, że zrobił wszystko, co w jego mocy, by osiągnąć sukces w boksie olimpijskim.
Młodzi pięściarze są blokowani przez przepisy. Może je zmienić minister Szumowski [WIDEO]
Szefa związku zapytaliśmy o to, czy często słyszał narzekania pięściarzy na złe traktowanie przez poprzednie władze PZB:
- Oczywiście, że tak, dlatego jako prezes chciałem wykonać krok do przodu, by temu zaradzić. Ze swojej pracy trenerskiej pamiętam, że kadrowicze mieli podpisywane umowy z PZB, ale związek mało co im zapewniał. Nie dostawali żadnych stypendiów, etatów itd. Moim zdaniem, zawodnik kadry olimpijskiej powinien mieć zapewniony byt, dlatego dajemy im stypendia. W tym momencie 5 pięściarzy i 4 pięściarki są objęte programem stypendialny, dostają 3 tysiące złotych netto. Niektórzy zawodnicy mają kilka rodzajów stypendiów, spokojnie można się z tego utrzymać - tłumaczy prezes Nowaczek.
Boks amatorski jako przedsionek
Czym zatem jest spełnienie w boksie olimpijskim, o którym mówi prezes Nowaczek? Medal mistrzostw Polski? Medal mistrzostw Europy czy świata? Kwalifikacja na igrzyska olimpijskie? O medalu, nawet nie piszemy, bo na sukces w IO czekamy już 28 lat i brązu Wojciecha Bartnika w Barcelonie… Ciekawy pogląd na sprawę ma Fiodor Łapin, główny szkoleniowiec grupy KnockOut Promotions:
- U nas te igrzyska są takim wyznacznikiem, ale jak popatrzymy za Ocean, czy choćby na Wyspy Brytyjskie, to tam „nie wiedzą” co to są igrzyska. Z USA czy Anglii na IO jadą młodzi pięściarze, dla których występ w tych zawodach jest sprawdzianem przed przejściem na zawodowstwo. Meksyk? Tam nikt nie czeka na medale olimpijskie, tylko zawodnicy od razu idą na zawodowstwo. Boks amatorski jest tam traktowany jako przedsionek, żeby nauczyć się podstaw boksu. U nas jest całkowicie inne podejście, panuje opinia, że dobry amator będzie dobrym zawodowcem, a tak nie jest. Wiele jest przykładów na Ukrainie, choćby taki Siergiej Derewianczenko. Nie osiągał spektakularnych wyników w boksie amatorskim, a na zawodowstwie radzi sobie bardzo dobrze – tłumaczy szkoleniowiec.
Najmłodszymi debiutantami w bogatej karierze trenera Łapina byli Krzysztof Kopytek (18 lat, 2 miesiące i 11 dni w momencie debiutu), Denis Krotiuk (18 lat, 8 miesięcy, 5 dni), Przemysław Runowski (18 lat, 11 miesięcy i 4 dni) i Artur Szpilka (19 lat, 6 miesięcy i 6 dni). Jak trener Łapin wspomina te debiuty?
- Runowski i Kopytek to były dwie różne osobowości. Przemek był gotowy na wyzwania i być może było to związane z tym, że był już ojcem bodajże dwójki dzieci. Pracował, zarabiał na rodzinę, ciągając jakieś drewno z lasu, wiedział na czym życie polega i co trzeba zrobić, by wykarmić rodzinę. Z kolei Krzysiek potrzebował więcej czasu, wsparcia i zaufania. Nie ma złotego środka, jednego można przytrzymać z debiutem za długo, drugi może zacząć za wcześnie. U takiego Diablo Włodarczyka (18 lat, 8 miesięcy, 22 dni w dniu debiutu) warto było zaryzykować, ale z niektórymi, jak z Rafałem Jackiewiczem (debiut dokładnie w dniu 24. urodzin), należało trochę zaczekać. Każdemu jednak powtarzam, że nie ważne z jakim rywalem walczysz w debiucie, nie możesz go lekceważyć. No, chyba że to straszny bum, bo i tacy się zdarzają. Ale pierwsza walka to są zawsze nerwy. Zobaczmy takiego Robeisy Eloya Ramireza, dwukrotnego mistrza olimpijskiego. W debiucie zawodowym w ub. roku przegrał z człowiekiem o bilansie 4-2-2.
Pamiętam Artura Szpilkę, który na swój debiut pozapraszał różnych gości, myślał, że będzie łatwo, a męczył się 4 rundy z Niemcem w Zabrzu i ostatecznie wygrał na punkty. Przed walką delikatnie wkręciłem go, że wyjątkowo musi jeszcze walczyć w koszulce i kasku. Ależ był zszokowany! Mówił, że na jego debiut przybyli rodzina, znajomi i jak on ma boksować w kasku… Dopiero gdy zobaczył, że chłopaki obok się śmieją, to się zorientował, że żartuję. Ale to pokazuje, jakie są nerwy przed walką. To trochę inna dyscyplina niż boks amatorski. Inne rękawice, inni rywale – opowiada nam trener Łapin.
Fiodor Łapin służył w radzieckiej armii. Teraz szkoli polskich bokserów [ZDJĘCIA]
Zawodowstwo nie takie kolorowe
- Czasem zawodnicy traktują przejście na zawodowstwo, jak swego rodzaju ucieczkę do lepszego świata. Ale zapominają, że w tych początkowych walkach wielkich pieniędzy nie ma – mówi nam Mariusz Grabowski, którego najmłodszy debiutant Oskar Kapczyński nie miał nawet ukończonych 18 lat, jak zadebiutował na zawodowstwie. Zgodę na występ w ringu w Zgorzelcu musieli wówczas podpisać jego rodzice. Zdaniem szefa Tymex Boxing Promotions, młodzi amatorzy często mają wysokie mniemanie o sobie:
- Zdarza się, że są roszczeniowi, uważają, że miejsce w kadrze olimpijskiej należy im się, jak psu buda, a gdy nie mają w niej miejsca, szukają innego rozwiązania i przechodzą na zawodowstwo. Czują się wybiórczo traktowani i w ich mniemaniu nie mają innego wyjścia. Czy debiutanci lekceważą swoich początkowych rywali? Niestety, ale tak się zdarza. Na szczęście, coraz rzadziej – mówi nam Grabowski.
- Jeśli ktoś lekceważy początkowych rywali, to nie wróżę mu zbyt wielkiej kariery w boksie – odbija piłeczkę Maciej Sulęcki, który tak wspomina swój debiut:
- W dosyć głupi sposób wypadłem z kadry narodowej i nie pojechałem na mistrzostwa świata. Miałem już rezygnować z boksu i zabrać się za coś innego, ale na szczęście trafiłem do śp. trenera Andrzeja Gmitruka, który zaproponował mi występy w jego grupie. Zadebiutowałem w Kielcach, szybko znokautowałem Adama Gawlika i boks zawodowy spodobał mi się od razu. Jeśli ktoś powie, że nie stresuje się przed debiutem to znaczy, że albo kłamie, albo jest idiotą. Stres jest zawsze, chociaż ja… bardziej stresowałem się pojedynkami amatorskimi, niż zawodowymi. To trochę paradoks, bo przecież na „amatorce” boksuje się bez publiki i kamer, ale ja zawsze miałem parcie na szkło, więc może dlatego – śmieje się „Striczu”, którego zapytaliśmy o to, czy gdyby jego 17-letni bracia Paweł i Kuba otrzymali propozycję przejścia na zawodowstwo, to by otrzymali jego „błogosławieństwo”?
- Zdecydowanie będę ich stopował. Może gdyby mieszkali w USA to miałoby to sens, ale w Polsce nie mamy zaplecza zawodowego. Nie ukrywajmy, polski boks zawodowy jest w słabym stanie. Moim zdaniem, chłopaki powinni nabierać jak najwięcej doświadczenia amatorskiego, jeździć na zagraniczne turnieje, konfrontować się z różnymi stylami boksu. Przejść na zawodowstwo i podpisać byle jaki papier, to nie sztuka. Nie ma co się śpieszyć – mówi zdecydowanie Sulęcki, który debiutował w wieku 21 lat.
Killerów trzech. Klan Sulęckich w boksie rośnie w siłę! [GALERIA]
Grunt, to mądry promotor
Są w Polsce pięściarze, którzy zastanawiają się, czy ich debiut na zawodowstwie nie przyszedł za wcześnie. Porozmawialiśmy o tym z Patrykiem Szymańskim, mistrzem Polski seniorów wagi półśredniej z 2012 roku, który zadebiutował w gronie zawodowców kilkanaście dni po swoich 19. urodzinach:
- Może gdybym miał 2-3 lata więcej przy debiucie to wszystko potoczyłoby się inaczej? – zastanawia się Szymański w rozmowie z „SE”, ale po chwili szybko wyjaśnia motywy rezygnacji z boksu olimpijskiego:
- Rządy w PZB były, jakie były, a ja dostałem świetną propozycję treningów w Stanach Zjednoczonych od Mariusza Kołodzieja. Głupotą byłoby, gdybym nie skorzystał. Uważam, że jeśli zawodnik czuje się mocny, zdobył dobre doświadczenie w boksie olimpijskim to wiek do debiutu nie ma znaczenia. Canelo miał 15 lat, gdy debiutował i nadal jest na topie. Najważniejsze, to być pewnym swego, mieć mądrego promotora, który odpowiednio pokieruje twoją karierą i trenera, przy którym się rozwijasz. Mądry promotor to taki, który nie wystawi ci zbyt mocnego przeciwnika, ale jednocześnie nie da ci buma, bo to strata czasu. W początkowych pojedynkach czułem ogromną przepaść umiejętności pomiędzy mną, a rywalami. Ale i tak najwięcej zależy od samego zawodnika. Nie można lekceważyć nawet tych początkowych rywali, bo jedna porażka może przekreślić wszystko – zaznacza Patryk.
Szymańskiemu wtóruje Grzegorz Proksa, który debiutował w wieku 21 lat:
- Lekceważenie rywali w wykonaniu polskich pięściarzy zdarza się niestety często, dlatego Krzysztof Zbarski tak odważnie mnie prowadził, żebym nie poczuł się za pewnie – uśmiecha się Proksa, który już w szóstym zawodowym pojedynku wywalczył młodzieżowe mistrzostwo świata WBC i IBF wagi średniej: - Gdy przechodziłem na zawodowstwo czułem przede wszystkim ogromny przeskok pod względem fizycznym. Goście, z którymi sparowałem dysponowali o wiele większą siłą, niż ja. Początki były trudne, a z czasem sobie radziłem. Dlatego też, jeśli mój 15-letni syn Artur dostanie propozycję przejścia na zawodowstwo, a będę widział, że nie będzie gotowy na to fizycznie, to nie wyrażę zgody – zaznacza były mistrz Europy wagi średniej.
Łatwo się skaleczyć
O różnicy w przygotowaniu fizycznym między amatorami, a zawodowcami słyszeliśmy niemal od wszystkich, z którymi kontaktowaliśmy się w sprawie niniejszego artykułu. Skąd zatem to się bierze? Czy trenerzy boksu olimpijskiego uważają trening motoryczny za stratę czasu? Oddaliśmy głos trenerowi Piotrowi Jankowskiemu, byłemu pięściarzowi m.in. Hetmana Białystok, a obecnie trenerowi młodzieży w Gladiator Boxing Gym. To pod jego okiem rozwija się talent 14-letniego Macieja Marchela, który w ubiegłym roku sensacyjnie wywalczył brązowy medal mistrzostw Europy w Tbilisi, czego dokonał, będąc rok młodszym od swoich rywali:
Oto przyszłość polskiego boksu? 14-letni Maciej Marchel chce pójść w ślady Jerzego Kuleja
- Trening fizyczny w boksie olimpijskim był traktowany po macoszemu, chociaż teraz powoli się to zmienia. Wiele razy już widziałem, jak zawodnicy super wchodzili w turniej, ale z każdą kolejną minutą w ringu opadali z sił i w 3. walce oddychali rękawami. Oczywiście, nie chodzi o to, by kazać dzieciakom przesiadywać na siłowniach, bo może to być dla nich niebezpieczne, ale przecież mogą pracować z ciężarem własnego ciała. Pompki, przysiady, przewroty, podciąganie się na drążku, karuzela zapaśnicza… Nie trzeba wcale dźwigać ciężarów, żeby wzmocnić się fizycznie. Te zaniedbania mogą przełożyć się na karierę w boksie zawodowym, czego przykładem może być Patryk Cichy. Był dobrym juniorem, kadetem, ale jak na zawodowstwo był dzieciakiem. W drugiej walce dostał silnego mężczyznę z Silesii (Andrii Tsiura – red.) i była wywrotka. Inna sprawa, że popełnił błąd taktyczny, bo postanowił się z nim bić. Był słabszy fizycznie, rywal go spychał, no i finalnie skaleczył Patryka – opowiada nam trener Jankowski, który wśród głównych powodów, dla których młodzi pięściarze rezygnują z boksu olimpijskiego, wymienia pieniądze:
- Tylko kadra może zapewnić jakieś stypendia, ale to jest dla wybrańców. Brak ligi, brak kasy, brak możliwości zarabiania pieniędzy, bo przecież, jak nie ma cię w kadrze, to jak zarabiać? Zawodnicy czują się pozostawieni bez wsparcia. Dlatego kombinują, szukają na własną rękę… - tłumaczy nam Jankowski.
Idzie nowe?
Niekontrolowany odpływ młodych pięściarzy do boksu zawodowego ma zostać wkrótce zatrzymany, a przyczynić się do tego ma wydział pięściarstwa zawodowego przy PZB, którego szefem został Grzegorz Proksa. Na razie niewiele wiadomo, ale jak zapewnił prezes PZB Grzegorz Nowaczek w rozmowie z „SE”, nowy twór ma sprawić, że promotorzy zaczną się liczyć ze zdaniem związku przy podbieraniu zawodników na zawodowstwo. Co ciekawe, zmiany zauważa także Andrzej Wasilewski, który na łamach „Super Expressu” chwalił pracę związku w ostatnich latach:
- W przeszłości było tak, że im szybciej brało się zawodników z boksu olimpijskiego, tym lepiej. Bo mieli mniej kontuzji, mniej złych nawyków. Na przestrzeni lat, obserwując prace PZB zauważyłem, że ewidentnie coś ruszyło w dobrym kierunku. To żmudny i wieloletni proces, ale to widać. Największym wyzwaniem dla nowego-starego zarządu będzie stworzenie systemu szkoleniowego – powiedział nam szef KnockOut Promotions.
Ponadto, sternik PZB obiecuje dofinansowanie boksu młodzieżowego, co ma się przyczynić do podniesienia poziomu szkolenia. Dzięki temu, do profesjonalnego boksu mają trafiać lepiej przygotowani zawodnicy, choć na efekty będzie na pewno trzeba poczekać kilka lat. Najważniejsze jednak, że coś ruszyło się w dobrą stronę…