Wspólnie z mężem Zbigniewem zachęcała córkę do uprawiania sportu od najmłodszych lat. - Gdy Agnieszka miała 10-11 lat i zajęła drugie miejsce w biegach przełajowych, trenerzy z MKS nie wiedząc, że to moja córka namówili ją do wioślarstwa, a ja się zgodziłam – wspomina pani Barbara. - Postanowiliśmy, że nie będzie trenowała w WTW (Warszawskie Towarzystwo Wioślarskie) ale w MKS Warszawa . W WTW było więcej zawodników, i tam szufladkowano ludzi, od razu wrzucano do jakiejś osady, i nie można było się wybić, żeby dojść do kadry. W MKS miała świetnego trenera Jacka Suchockiego, pływała na jedynce i mogła się pokazać. Zdaniem pani Barbary przełomowe dla córki były mistrzostw Polski w kategorii juniorek. - Walczyła o mistrzostwo w jedynkach z Martą Rychert, której nigdy wcześniej nie mogła pokonać. Wszyscy wiedzieliśmy, że jest wojowniczą dziewczyną, ale w tamtym wyścigu dała z siebie na finiszu jeszcze coś więcej. Od tego startu nabrała pewności siebie, bo wcześniej miała pod górkę.
- Dlaczego? Była szczupła, drobna i wrażliwa, choć serce do walki miała ogromne, a jeszcze przyjęła na trzecie imię Brygida, które miało pobudzać ją do walki (pochodzi od słowa brigh, oznaczającego siłę i męstwo) - kontynuuje pani Barbara. - W seniorskiej karierze też nie miała lekko. Moim zdaniem zasłużyła już na wyjazd na Igrzyska Olimpijskie do Londynu, ale postawiono na inne dziewczyny. Powiedziałam jej wtedy – „co cię nie zabije, to cię wzmocni” i chyba tak się stało. Ten sezon był wyjątkowo ciężki dla zawodniczki – najpierw zakażenie koronawirusem, z powodu czego nie mogła wystartować w mistrzostwach Europy, a później dołek psychiczny, o czym wspomniała sama Agnieszka po finałowym wyścigu w Tokio. - Myślę, że covid, wcześniejsze przełożenie igrzysk, ewentualne zmiany w osadzie, które chciał robić trener, to wszystko odbiło się na psychice dziewczyn, nie tylko Agnieszki. Wielką pomoc w tym okresie dostała od swojego męża Macieja, który jest jej najlepszym psychologiem. Rodzice to najwierniejsi kibice Agnieszki, gdy tylko było można, to jeździli z nią na mistrzowskie imprezy, ale w tym roku z wiadomych względów nie mogli być w Tokio.
- Jak przeżywałam finałowy wyścig córki? Lepiej, żeby pan o to nie pytał – uśmiecha się pani Barbara. - Dzień wcześniej miałam niedobry sen, że może być nieszczęście z powodu złych warunków pogodowych, ale już nie we śnie okazało się, że finały przesunięto. W nocy podczas finału miałam ból żołądka, dreszcze, serce waliło. Jeśli się widzi swoje dziecko na starcie, a człowiek sam uprawiał ten sport, to jest taka adrenalina, że nie da się opisać. Muszę się przyznać do tego, co powiedziała już Agnieszka w wywiadzie - że zwymiotowałam tuż po jej wyścigu. Był stres, emocje, a gdy otworzyliśmy szampana, żeby wznieść toast za medal dziewczyn, to zrobiło mi się niedobrze. Teraz zarówno córka i jej rodzice nie myślą o niczym innym, jak o spotkaniu. - Jesteśmy przygotowani na powitanie córki. Będzie wielki tort, a reszta niech pozostanie niespodzianką – mówi mama wioślarki. Czy Agnieszka będzie kontynuowała karierę i pojedzie na kolejne igrzyska olimpijskie, po swój trzeci medal, najlepiej złoty? - Tego nie wiem. Na pewno będzie chciała trochę odpocząć. Ostatnie 5 lat to był okres ciężkiej pracy i wielu wyrzeczeń. Na obozy brała ze sobą zeszyty i książki, bo dwa lata temu zaczęła drugi kierunek studiów i każdą chwilę wykorzystywała na naukę – kończy mama wicemistrzyni olimpijskiej.