- Tak pewnie jak w tej pierwszej serii eliminacji nie rzucała pani już dawno.
Anita Włodarczyk: - Co dziwne, jak zakręciłam, to pomyślałam, że młot poleci w granicach 72 metra, bo było tak - nie wiem - na 40 procent? Jak zobaczyłam wynik, to było duże zaskoczenie. Pierwsze co mi trener powiedział, że bardzo luźno i obszernie zakręciłam, a to oznacza, że jest jeszcze duża rezerwa i życzę sobie, żeby we wtorek tak samo zacząć konkurs. Przed mistrzostwami Polski pytano mnie, czy jestem w stanie znowu rzucić 80 m i wtedy powiedziałam, że nie. Teraz mogę zmienić zdanie.
- Nie zakręciło się w głowie od upału?
- Nie. Ja jestem już do tych warunków przyzwyczajona. W Rio było gorzej, tam jak miałam finał, to było ponad 40 stopni, więc to mnie nie przeraża, jestem przygotowana. Mam kamizelki chłodzące i tym się nie przejmuję. Trenowałam w Katarze i spodziewałam się, że w Japonii będą podobne temperatury.
- Tak szybkie i łatwe przejście kwalifikacji jest zaskoczeniem?
- Wiedzieliśmy, że ta forma ma przyjść na igrzyska. Jeden krok już tutaj zrobiłam. Dziś 1 sierpnia, a ja 1 grudnia pierwszy rzut po tej długiej przerwie na treningu oddałam, więc zaczynam dopiero dziewiąty miesiąc. W tak krótkim okresie dość do takiego poziomu nigdy nie jest łatwo, więc jestem bardzo zadowolona.
- Skoro dziewięć miesięcy, to może się coś z tego fajnego urodzi?
- Oby we wtorek się urodziło (śmiech).
- Złoto sztafety panią dodatkowo zmobilizowało?
- Jasne! Jak się zdobywa medale, to w całej ekipie jest super atmosfera. Nie ukrywam, że panowała do tej pory grobowa, bo zaczęliśmy słabo te igrzyska. W Londynie w Rio było inaczej, bo medale były już w pierwszych dniach. Tutaj trzeba było długo czekać, ale na szczęście ten worek już został rozwiązany i teraz ostatnia prosta i mam nadzieję, że jeszcze sporo tych medali będzie.
Tokio, Michał Chojecki