- Poświęcił pan rodzinę? Co ma pan na myśli?
Arkadiusz Kułynycz: - W ciągu ostatnich trzech miesięcy to łącznie chyba pięć albo sześć dni byłem w domu. Ciągle wyjazdy, poświęcenia, zgrupowania. Rodzina cierpi, szkoda. Niestety rywal był trochę lepszy.
- Na początku rywal za pasywność bronił się w parterze. Nie wykorzystał pan wtedy szansy.
- Z trenerem ustaliłem, że jeżeli będę atakował pierwszy w parterze, to będę starał się zaskoczyć Ukraińca. Początkowo to się udawało, niestety końcówka zaważyła, on troszeczkę też mnie odepchnął ręką, co poluzowało uchwyt i już niestety musiałem to puścić, bo bym na swoje plecy. Szkoda. Był plan, była taktyka, było zdrowie, oddane serce, ale dzisiaj się nie udało
- Jak pan podsumuje ten występ? Zaczął pan od zwycięstwa nad mistrzem świata...
- Tytuły nie walczą, to są igrzyska olimpijskie, każdy jest tutaj wybitnym zawodnikiem, każdy podporządkował wszystko pod ten start. Pierwsza walka, z aktualnym mistrzem świata, była udana, wykonałem moją akcję czyli rzut przez biodro. Szkoda, że później troszeczkę się to inaczej potoczyło. Jest mi przykro, bo byłem gotowy na medal, byłem przygotowany i taktycznie, i fizycznie, i mentalnie. Jest mi po prostu przykro.
- Medalu nie ma, ale potwierdził pan przynależność dp ścisłej światowej czołówki w tej kategorii wagowej.
- Jestem w czubie, ale szkoda, że dzisiaj bez medalu. Teraz na pewno muszę odpocząć, spędzić czas z rodziną, a później będziemy podejmowali decyzję, co dalej.