Wojciech Nowicki w najlepsze próbie posłał młot na odległość 76,32 m i w kwalifikacjach zajął dopiero 10. miejsce. Na 9. pozycji uplasował się Paweł Fajdek (76,56 m), który w swoim stylu spalił dwie pierwsze próby. Obaj do końca drżeli o awans. Na szczęście w niedzielę powalczą w finale rzutu młotem na igrzyskach Paryż 2024.
- Troszkę szkoda, że za zachowawczo podszedłem do tego. Te rzuty były bardzo wolne i to się przełożyło na takie wyniki. Przyznam, że miałem dzisiaj problem z tym, żeby znaleźć pozycję swoją w pole, że jakoś tak nie mogłem się gdzieś tam dobrze ustawić. Tak to się przesuwałem w lewo, w prawo i to też gdzieś tam zaważyło na tym, że tak trochę było za nerwowo i nie do końca pewnie. Szkoda, bo bardzo zależało mi, żeby w pierwszym rzucie kwalifikację zaliczyć - komentował niezadowolony z siebie Nowicki. - Trochę te rzuty przeciągnąłem, bo mi się skleiła też ręka z rękawicą, bo klej nałożyłem, bo myślę, że jak normalnie to bym wypuścił, to właśnie te minimum kwalifikacyjne by było. No ale bywa, co ja zrobię. Po prostu mój gorszy dzień akurat i takie trochę flaki z olejem wyszły - dodał mistrz olimpijski. - Strasznie wolno, zachowawczo, a tak też rzucać nie można. Źle do tego trochę podszedłem. Trudno, nie będę się tutaj usprawiedliwiał jakoś, bo to bez sensu. Po prostu sam sobie jestem trochę winien, że tak rzucałem, jak rzucałem, że to takie wszystko wolne, bez życia, bez ikry.
Awans jest, ale forma Wojciecha Nowickiego może nieco martwić. Co na to mistrz? - Wiem, że są jakieś oczekiwania, ale ludzie, też mam swoje lata, robię, co mogę, że tak powiem. W całej karierze udało mi się te dwa medale olimpijskie zdobyć. Uważam, że to jest sukces. Przychodzi etap, że sorry, młodzi są dużo lepsi. I taka jest kolej rzeczy, staram się jak mogę. Wiem, że jestem przygotowany, bo ostatnie rzucanie nawet tutaj wyglądało bardzo dobrze - zapewniał Nowicki.