"Super Express": - Nie wystąpił pan w meczu z Borussią Dortmund i Koeln przegrało 0:1. Teraz równie ciężki mecz, z Hannoverem.
Sławomir Peszko: - Tym razem powinienem zagrać. Z kontuzjowaną nogą wszystko już w porządku. We wtorek trenowałem z pełnym obciążeniem i nic nie bolało. Mogłem zaryzykować i zagrać nawet przeciw Dortmundowi, ale lekarz trochę się obawiał, więc odpuściliśmy.
- Skąd ta plaga kontuzji? Najpierw Matuszczyk, później pan, teraz "Poldi" i Geromel...
- Dla mnie to był pierwszy tak krótki okres przygotowawczy do sezonu. Po dwóch tygodniach musiałem grać na maksa i walczyć o punkty. Organizm nie był przyzwyczajony i stąd to naderwanie mięśnia dwugłowego. Poza tym, tu jest straszna rywalizacja o miejsce w składzie. Na treningu nawet dzień przed meczem nikt nie odpuszcza. Więcej kontuzji doznaje się na treningach niż podczas meczu.
Patrz też: Peszko kiepsko grał, bo naderwał mięsień
- Najgorsze, że teraz wypadł Łukasz Podolski...
- Jeszcze nie wypadł. Poldi ćwiczył wczoraj z piłką, tyle że z mniejszym obciążeniem. Jest szansa, że w piątek zagra.
- Kontuzja to także mniejsze pieniądze. Za wyjście w podstawowym składzie dostaje pan podobno 10 tysięcy euro...
- Spokojnie. Zawsze jest tak, że jak się nie gra, to coś się traci. Zdrowie jest jednak ważniejsze. To moje początki w Bundeslidze, jeśli będę zdrowy i się zaaklimatyzuję, to bedę miał czas na zarabianie.
- A słyszał pan o dramacie Sebastiana Boenischa, który musi poddać się kolejnej operacji?
- Oj, to niedobrze. W takiej sytuacji odechciewa się wszystkiego. Wierzę jednak, że Sebastian wróci do nas. A co do Matuszczyka, to wznowił treningi z piłką i może będzie już gotowy na mecz z Hamburgiem, 19 marca.
- Ze względu na kontuzję miał pan więcej czasu dla siebie. Była okazja do spotkania z Robertem Lewandowskim?
- Tak. Robert odwiedził nas razem z narzeczoną. W Kolonii był coroczny karnawał i sobotę spędziliśmy razem.
- Tańce też były?
- Nie, nie. Ja nie mogłem (śmiech), a Robert był trochę zmęczony po meczu, który grał dzień wcześniej. Byliśmy więc w roli widzów. Zjedliśmy obiad i sporo czasu spędziliśmy pod kolońską katedrą, bo tam działo się najwięcej.
- Spotkacie się znów niebawem na kadrze?
- Nie miałem telefonu od trenera Smudy ani od nikogo z kadry, choć myślałem, że po długiej przerwie ktoś zadzwoni i spyta o zdrowie. Koncentruję się na grze w klubie, bo nie jesteśmy jeszcze pewni utrzymania. Na kadrę przyjdzie czas, choć nie wiem kiedy, bo moja forma po kontuzji jest niewiadomą.