Było mi całkiem przyjemnie, że niemieckich dziennikarzy zajmujących się piłką, interesuje nie tylko to, jak grają ich asy i czy Guardiola sprawdzi się w Bundeslidze, ale również piłkarze z Polski.
Nie zgodzę się z pracującym w Niemczach trenerem bramkarzy, Adamem Matyskiem, który ostatnio stwierdził w jednym z wywiadów, że Niemcy wolą Czechów i Słowaków od polskich piłkarzy, bo gwarantują tą samą jakość a są tańsi.
Tylko który z Czechów lub Słowaków błyszczy w Bundeslidze jak "Lewy", i który jest wart 30 mln Euro? Odpowiedź jest krótka: żaden.
Wizja, że w Polsce można znaleźć zawodników o skali talentu podobnej do Lewandowskiego czy Piszczka jest tak duża, że na przykład działacze Hannoveru odstąpili od pozwania Pawła Wszołka do sądu FIFA, choć piłkarz Polonii i jego menedżerowie dali naprawdę duże powody, żeby sprawa tam trafiła.
Niemcy z Hannoveru nie chcą sobie psuć i palić kontaktów w Polsce, bo bardzo możliwe, że latem znów spróbują sięgnąć po piłkarza od nas.
I niech ta moda na Polaków trwa za Odrą jak najdłużej, z korzyścią dla obu stron.
Dla polskich piłkarzy Bundesliga, z której aż 7 drużyn gra co roku w europejskich pucharach, to znakomite miejsce do podnoszenia umiejętności i miejsce pracy, gdzie zarobki są wysokie i regularnie wpływają na konto, co nie we wszystkich ligach - nawet tych teoretycznie bogatych - jest normą.
Niemcy chcą drugiego Lewandowskiego - i to uratowało Wszołka!
Dawno, a może nawet nigdy, nie było w Niemczech takiego zainteresowania polskimi piłkarzami jak obecnie. Doświadczyłem tego kilka dni temu w Berlinie. Moi koledzy po fachu z Niemiec chcieli wiedzieć wszystko, co dotyczy zarówno Roberta Lewandowskiego i jego transferu do Bayernu, jak i piłkarza mniejszego kalibru, Szymona Pawłowskiego, którym interesuje się Hertha Berlin.