"Super Express": - Miałeś jakiekolwiek objawy, które mogłyby świadczyć, że dopadła cię taka choroba?
Adam Frączczak: - Nic specjalnego się nie działo. Pewnie mógłbym znaleźć kilka objawów, ale nie było to nic nadzwyczajnego, żeby kojarzyć to z guzem przysadki.
- Zdradziłeś jednak, że to wasz lekarz Mariusz Pietrzak zmusił cię do zrobienia badań. Unikałeś ich?
- Doktor Pietrzak już po poprzednim sezonie chciał mnie wziąć do szpitala, bo wtedy moje wyniki mu się nie zgadzały. Nie chciałem iść do szpitala głównie dlatego, że poprzedni sezon był bardzo ciężki i chciałem odpocząć. Po badaniach, które zrobiliśmy niedawno doktor uznał, że nie ma na co czekać. Jestem mu wdzięczny, że postawił na swoim.
- Gdy dowiadujemy się o ciężkiej chorobie, a szczególnie nowotworowej, to nogi mogą się ugiąć. Co ty poczułeś?
- To było dziwne uczucie... Jak uderzenie w człowieka. Nie wiedziałem jak zareagować. Czułem się w miarę zdrowym człowiekiem, nie miałem poważniejszych kontuzji. Fizycznie czułem się dobrze, psychicznie też było OK. Idę do szpitala i nagle okazuje się, że sytuacja jest poważna. Pierwsze o co spytałem doktora, to czy będę mógł wrócić do sportu, bo nie wyobrażam sobie życia bez piłki.
- O szczegółach dowiedziałeś się od neurochirurga Grzegorza Zielińskiego w Warszawie. Uspokoiła cię ta wizyta?
- Tak, to bardzo fajny człowiek. Uważam, że dużo zależy od tego, kto cie operuje. On zrobił takich operacji mnóstwo i nie boję się, bo wiem, że trafiam w najlepsze ręce.
- Myślałeś o konsultacjach za granicą?
- Powiem szczerze, że tak. Ale gdy dowiedziałem się, że do dr. Zielińskiego przyjeżdżają pacjenci z zagranicy, to uznałem, że nie ma sensu jeździć po Europie.
- Wskazał jakiś przybliżony termin twojego powrotu na boisko?
- Nie, bo każdy przypadek tej choroby jest inny. Wszystko zależy od tego, jak się będę czuł po operacji.
- Dla wielu jest zaskakujące, że dalej bierzesz udział w treningach.
- Miałem przygotowany zestaw pytań do dr. Zielińskiego, co mogę robić a czego nie w ciągu tych dwóch miesięcy, jak przygotowywać się do operacji. Usłyszałem, że mogę trenować na 60, maksymalnie 70 procent, nie doprowadzając organizmu do zmęczenia. Oczywiście muszę podczas ćwiczeń uważać na głowę.
- Jak określić te 60-70 procent?
- Jesteśmy cały czas monitorowani. Mam świadomość, co mogę a czego nie mogę robić. Staram się nie wchodzić na najwyższy stopień intensywności ćwiczeń. Nie chcę mieć sobie nic do zarzucenia, że zrobiłem coś źle, bo chcę jak najszybciej wrócić na boisko. Bezczynne czekanie na operację byłoby czymś najgorszym. Nie chce siedzieć w domu i rozpaczać nad swym losem, chcę być z chłopakami i trenerami, pomagać im jak tylko mogę.
- Wszyscy podtrzymują cię na duchu - kibice, koledzy na boisku. Nawet były gracz Pogoni Łukasz Zwoliński miał przygotowaną koszulkę w dalekiej Chorwacji, żeby zadedykować tobie strzelonego gola. Jak odbierasz to wsparcie?
- Wszystkim dziękuję za to. Wizyta kibiców pod moim domem zrobiła na mnie największe wrażenie, ale zwykli ludzie, których spotykam na ulicy, też życzą mi szybkiego powrotu do zdrowia. W takich sytuacjach człowiek przewartościowuje niektóre rzeczy, ale nie wyobrażam sobie życia bez piłki. Gdybym nawet musiał się rehabilitować 3 lata, żeby wrócić na jeden mecz, zrobię to. Zaczynam traktować moją chorobę jak kontuzję piłkarską i choć czasu nie da się przyspieszyć, to zrobię wszystko, żeby wrócić do gry jak najszybciej.