- Jak się pan czuł podczas rejsu po Wiśle i fety z okazji wywalczenia mistrzostwa Polski?
Aleksandar Vuković (trener Legii Warszawa): - Czułem się spełniony, trochę wyczerpany po tym wszystkim i dumny z tego, że widzę drużynę i kibiców, którzy cieszą się z naszego sukcesu. Nie ma lepszych słów na określenie tego uczucia jak duma i spełnienie. Kilka fet już w życiu przeżyłem. Teraz było trochę inaczej. Wszystko dobrze się skończyło. Nikt nie wpadł do wody.
- Jeszcze przed rokiem odbiór wśród kibiców był inny...
- Za największy sukces uznaję, że nastąpiło odbudowanie zaufania. Postrzeganie drużyny jest inne niż na początku sezonu. Dlatego jest takie wsparcie. Uważam, że na początku za mocno płaciliśmy za to co było wcześniej. To było niesprawiedliwe. Po pierwszej porażce w lidze był powrót do tego co było przed rokiem, czy dwoma i trzema laty. Przegrana z Glasgow Rangers w eliminacjach Ligi Europy była zrównana z porażką z Tyraspolem, Trnawą i Dudelange. Takie przedstawianie było krzywdzące, nieobiektywne i nie fair.
- Zgodzi się pan, że wygrane z Lechem z jesieni i po restarcie były ważne? Zespół się po nich rozpędził, uwierzył w siebie i powiększył przewagę.
- Było kilka tych punktów zwrotnych. Niewątpliwie jesienny mecz z Lechem każdy będzie kojarzył w ten sposób, bo wcześniej były dwie porażki i nieciekawa sytuacja w tabeli. Przegrywaliśmy wtedy z Lechem u siebie, ale zdołaliśmy odwrócić przebieg zawodów. Dało to drużynie energii i zapewniło stabilizację. Czas pokazał, jak bardzo ważne było także to, że wstrzeliliśmy się z formą po restarcie i od początku byliśmy gotowi do tego, aby grać na obrotach zbliżonych do tych prezentowanych przez cały sezon. To pozwoliło nam trzymać Lecha w bezpiecznej odległości i kontrolować sytuację. Gdybyśmy przegrali to spotkanie po wznowieniu, to ciężko byłoby zamknąć ligę tak wcześnie.
Damian Kądzior: Złamany nos to nie tragedia
- Ostatnie mecze były dla was trudne. Wspomniał pan nawet, że jeszcze nie wszystkie tematy wyszły. To samo mówił Radosław Cierzniak. Miał na myśli kontuzje?
- Nie wiem o czym myślał Radek. Jeśli chodzi o mnie, powiedziałem, że są kontuzje o których wszyscy wiedzą, ale i takie o których się nie mówi. Oto mi chodziło. Mieliśmy Antolicia z naruszonym kolanem. Cierzniak miał problem z plecami. Wszystko było w porządku, ale to był taki uraz, który w każdej chwili mógł się odezwać. Pekhart miał złamane żebra, grał na blokadzie. Karbownik był na infuzji z powodu wyczerpania. Po meczu pucharowym z Cracovią, jak i następnego dnia, leciała mu krew z nosa. Tym bardziej brawa dla tych chłopaków i drużyny. Bo przecież mieliśmy jeszcze innych kontuzjowanych graczy..
- Co było dla pana zaskoczeniem?
- To, że przez bardzo długi czas trzymaliśmy z zawodników w bardzo dobrej formie. Nawet pandemia nas nie zatrzymała. Wróciliśmy po dwóch miesiącach i początek mieliśmy taki, jakby nie było przerwy. Większość zawodników dalej prezentowała bardzo dobrą formę, graliśmy dobrą piłkę. Nastąpił moment, gdy zaczęło coś szwankować. Jak to się mówi „Low battery” (niski poziom baterii). Jechaliśmy na rezerwie, jedni na mniejszej, a inni na większej. Brakowało ludzi, którzy mogliby dać impuls. Brakowało możliwości rotacji. Wygrywaliśmy wyraźnie i zasłużenie. Nie zdarzało nam się zwyciężać w spotkaniach, w których na to nie zasługiwaliśmy. Jest to powodem do optymizmu.
- Po wywalczeniu mistrzostwa powiedział pan o pięciu-sześciu transferach. Prezes Dariusz Mioduski był zaskoczony i złapał się za głowę, gdy o tym usłyszał.
- Z prezesem Mioduskim mamy spójną wizję tego co dalej trzeba robić. Nie jestem trenerem, który zaczął od sprowadzania zawodników za grube miliony. Zacząłem od wyciągania z szafek ludzi odstawionych, na których nikt nie liczył. Jak się mówi o Legii, że jest nieprawdopodobnie mocna i z tą kadrą musi zdobyć mistrzostwo, to się zapomina kim byli Karbownik, Antolić, Kante, Wieteska z Majeckim na początku tego sezonu. Teraz jest inne postrzeganie tych zawodników. Rozumiem potrzeby klubu, ale chcę, żeby była jasność w kontekście dalszych planów. Jestem bardzo otwarty na to, aby być osobą, która mozolnie, spokojnie i powoli buduje zespół i pracuje na sukces w europejskich pucharach. Na to trzeba sobie dać czas. Jeśli zakładamy, że Liga Europy jest dla nas planem minimum, wtedy trzeba zwiększyć sobie szanse konkretnymi wzmocnieniami.
Artur Sobiech podbija tureckie boiska. Odzyskał formę, bo ma blisko żonę
- Poprzednim trenerem, który tak odważnie mówił czego potrzebuje był Stanisław Czerczesow...
- Bo nie ma czasu. To nie jest tak, że teraz mamy dwa-trzy tygodnie wakacji i miesiąc przygotowań. Dlatego powiedziałem o tym, gdy zdobyliśmy mistrzostwo Polski. Wierzę w drużynę jak nikt inny. Ale ona ma swoje limity. Jeśli narzuca się jej awans do fazy grupowej europejskich rozgrywek, to podejście nierealne. Możemy awansować do fazy grupowej europejskich pucharów, ale nie chcę w tej sytuacji mówić, że to jest plan minimum. To złe podejście. Jeśli nikt nie przyjdzie i będziemy w takim składzie jak teraz, to zrobimy wszystko, aby awansować i grać w grupach. Ale bądźmy realistami. Jest mnóstwo narzekań co do po potencjału polskiej piłki. A potem kogo byśmy nie wylosowali to słyszmy, że to są „ogórki” do przejścia i do ogrania. Nie współgra to ze sobą.
- Porozmawiajmy o transferach. Co jest priorytetem dla pana w tym temacie?
- Lista zawodników jest bardzo duża: od najdroższych do najtańszych. Mamy kilka priorytetów. Jednym z nich jest sprowadzenie bramkarza. Radek Cierzniak ma swoje lata. Ostatnio miał kontuzję, która wykluczyła go na dwa miesiące. Gdyby powtórzyła nam się taka sytuacja, to zostalibyśmy z Wojtkiem Muzykiem i młodymi bramkarzami. Potrzebny jest klasowy bramkarz, który nas wzmocni. W każdej formacji potrzebujemy jednego zawodnika.
- Duszan Kuciak jest numerem jeden wśród bramkarzy?
- Jest dla mnie bramkarzem, poza Legią, który jest najlepszy w lidze. To nie ulega wątpliwości. Ma jednak kontrakt z Lechią. Mówienie o nim w tej chwili, to więc gdybanie. Gdyby był wolnym zawodnikiem na rynku, to mógłby już być u nas. Nie jestem za tym, aby za 35-letniego bramkarza płacić większe pieniądze. Podejrzewam, że jak Legia się interesuje, to padają nierealne kwoty. Wiele wskazuje na to, że nie będzie to bramkarz z Ekstraklasy.
Kacper Przybyłko pokonał COVID-19. Teraz przyznaje: Boję się mutacji koronawirusa
- Co jest wyzwaniem dla pana w obliczu startu w pucharach?
- Plusem jest to, że jesteśmy inną drużyną niż na początku sezonu. Nic nie wskazuje, że diametralnie coś się zmieni. Szkoda Vesovicia, na którego nie będziemy mogli liczyć w tym półroczu. Inni zapewne wrócą. Siłą jest to, że jesteśmy już na innym etapie rozwoju zespołu. Największym wyzwaniem będzie poradzenie sobie z nowym systemem rozgrywek. Dla nas nie jest to korzystne, że z takim przeciwnikiem jak na przykład Atromitos mielibyśmy grać jeden mecz i to jeszcze u nich. Trzeba być gotowym na jedno spotkanie.
- Liczy się pan z tym, że odejdzie kilku podstawowych zawodników?
- Bardzo liczę, że tak się nie stanie. Dużo mówi się o Karbowniku. Jeśli pojawi się coś bardzo dużego, oferta nie do odrzucenia, to trzeba będzie się z tym pogodzić. Bo taki mamy klimat. Liczę, że ten skład się nie zmieni, że ci którzy stanowili trzon drużyny i odgrywali w nim ważną rolę dalej tutaj będą. Na tym nam zależy.
- Karbownik jest gotowy do wyjazdu?
- W moim odczuciu jeszcze jeden sezon spędzony w Legii byłby dla niego optymalny. Potwierdziłby to, co pokazywał teraz i zrobiłby krok do przodu. Byłby bardziej gotowy, aby podołać za granicą. Żeby się nie skończyło, że mu tam nie wyjdzie i będzie musiał dłużej potem czekać na swoją szansę. Ostatnio Partizan Belgrad sprzedał zawodnika z rocznika 2001 do Monaco za 10 mln euro i już go wypożyczył. Są kluby, które stać na kupno zawodnika za niewyobrażalne pieniądze dla nas i czekać na niego dłuższy czas. Nie jesteśmy w stanie wszystkiego przewidzieć. „Karbo” to jest mój dzieciak. Jeśli chodzi o mnie to ja pewnie bym nigdy go nie sprzedał. Niestety, realia są inne.
Walerian Gwilia odsłania romantyczną duszę. Gwiazdor Legii kocha poezję, prowadzi pamiętnik
- To kto niebawem może być nowym Karbownikiem?
- Maciej Rosołek. „Rossi” też jest moim dzieckiem. Tym bardziej po tym meczu z Lechem z jesieni, gdy strzelił zwycięskiego gola. Myślę, że rozwija się zgodnie z planem. Liczę, że w następnym sezonie będzie w stanie odgrywać jeszcze większą rolę.
- Co z przyszłością Pawła Stolarskiego i Luisa Rochy?
- Stolarski jest naszym zawodnikiem i tu jest wszystko jasne. Kontrakt Rochy kończy się na dniach. Mam nadzieję, że przedłużmy z nim umowę. Nie tylko końcówką sezonu, ale całym pobytem w Legii na to zasłużył. To zawodnik, który jest w stanie rywalizować z Filipem Mladenoviciem na swojej pozycji. Wiele dobrego można o nim powiedzieć jako o człowieku. Same plusy. Mam nadzieję, że na dniach przedłużymy z nim umowę.
- Czy zgadza się pan z opiniami, że Legia potrzebuje gwiazd? Może jest pan dumny, że choć nie ma w zespole gwiazd, ale za to ma drużynę?
- Nie uciekam od tego. Nie miałby nic przeciwko, gdybyśmy zatrudnili Roberta Lewandowskiego. Z prawdziwymi gwiazdami łatwo sobie poradzić. To są ludzie, którzy prezentują określony poziom. Są przykładem dla pozostałych jak trzeba pracować i do każdej drużyny się dopasują. Najgorzej jest z tymi, których wy uważacie za gwiazdy. Pozostaje nam z naszych zawodników nie robić gwiazd, a drużynę.
Euforia Górali! Podbeskidzie Bielsko-Biała świętuje drugi w historii awans do Ekstraklasy