Doświadczony pomocnik z „Super Expressem” porozmawiał w Gliwicach, po zakończeniu inaugurującego zmagania ligowe spotkania Kolejorza z Piastem. Goście wygrali 2:1, bohaterem ich ekipy był Filip Marchwiński. Murawski opuścił murawę w 71 minucie, z kontuzją kolana. - Będzie dobrze – zapowiedział jednak przed czwartkową konfrontacją z Żalgirisem Kowno w 2. rundzie eliminacji Ligi Konferencji.
„Super Express”: - Choć ostatecznie zwycięski, nielekki był dla was mecz w Gliwicach, prawda?
Radosław Murawski: - Prawda. Mam nadzieję, że styl i jakość naszej gry będzie z meczu na mecz przyjaźniejsza dla oka. Ale jeśli na razie jeszcze nie możemy grać tak pięknie, jakbyśmy to chcieli, to wygrywajmy brzydko – ale wygrywajmy.
- Niełatwo się podnieść, kiedy traci się gola „do szatni”…
- Na dodatek takiego podarowanego, sprowokowanego przez nas samych. Ale klasowe drużyny cechuje to, że nawet w trudnych momentach potrafią wstać - głowa w górę, klata do przodu – i pokazać jaja na boisku, a nie tylko w gadce w mediach. S
- Gdyby w ostatniej minucie Piast trafił z metra do waszej bramki…
-… ale tym razem nie trafił. Natomiast w naturze nic nie ginie, bilans szczęścia jest constans. W Gliwicach je mieliśmy, pewnie w którymś momencie gdzieś go nam zabraknie.
- Inauguracja ekstraklasy za wami, pierwszy mecz w Lidze Konferencji – przed wami. Nastawienie?
- Może być tylko jedno: zwycięskie. Chcemy udowodnić, że pucharowy wynik z tamtego sezonu nie był przypadkiem.
- W ubiegłym sezonie wygrywaliście z Włochami, z Hiszpanami, Szwedami. Jak się zmotywować na rywalizację z litewskim rywalem, który w pucharach tak naprawdę jest „nołnejmem”?
- Głowa będzie decydować, to prawda. Musimy narzucić przeciwnikowi nasz rytm gry; pokazać, kto rządzi. Ale proszę się nie obawiać. Nie grozi nam podejście do meczu z założeniem, że skoro wygraliśmy z Villarealem, to taki Żalgiris to my jedną nóżką pyk, pyk…
Ależ słowa piłkarza Kolejorza. Wielu kibiców rywali zwariuje ze złości!
- Na razie jesteście rozstawieni w losowaniach. W 4. rundzie nie będziecie…
- Na razie gramy w 2. rundzie, i trzeba ją przejść. O 4. rundzie pomyślimy, gdy już się do niej zakwalifikujemy. Ale… teraz jesteśmy „wielkim Lechem”, jeśli chodzi o Ligę Konferencji. Nie jesteśmy – jak pan ładnie powiedział - „nołnejmem”; rywale nie będą o nas myśleć w kategoriach „małomiasteczkowych”. Wielu podejdzie do nas z większym respektem, pokorą.
- Cel to poprawa osiągnięcia z ubiegłego sezonu?
- Najpierw musimy walczyć, żeby być w 3. i 4. rundzie, potem awansować do fazy grupowej, następnie wyjść z tej grupy, a na koniec... pobić osiągnięcie z poprzedniego sezonu. To by był wynik, co nie?
- W Gliwicach najpierw przejął pan opaskę od Mikaela Ishaka, a potem oddał Filipowi Marchwińskiemu. Dlaczego jemu, 21-latkowi?
- Ja też w podobnym wieku zostałem kapitanem Piasta. A wracając do Lecha: jest rada drużyny, rada kapitanów. W tym sezonie dołączyli do niej „Marchewa” i Filip Szymczak. Kiedy schodziłem, na boisku nie było już też Jespera Karlströma, więc naturalną koleją rzeczy opaska trafiła do Marchwińskiego.
- Zasługuje na nią?
- To już nie jest Filip, który dwa-trzy lata temu dopiero marzył o wielkim futbolu, i który rok temu tylko ocierał się o miano solidnego gracza. Teraz widzę, że zrobił krok w stronę… bycia facetem, który na boisku musi wszystko złapać jak trzeba, a kolegom czasami powiedzieć to, co trzeba.
- To będzie w końcu jego sezon?
- „Marchewa” świadomie wziął na plecy numer „10”. To są może slogany, może głupie gadanie, ale „dyszka” na boisku rzuca się w oczy. Z drugiej strony – generuje czasem docinki, złośliwości; więc fajnie, że wziął się z tym Filip za bary, że jest odważny, że się tego nie boi. To chłopak z Poznania, wiele razy miał pod górkę. Teraz udowadnia, że ludzie się mylili i że warto w niego wierzyć do końca