"Super Express": - Co właściwie stało się w izbie przyjęć szpitala w Świdnicy?
Arkadiusz Piech: - Nic. Lekarz coś sobie ubzdurał. Ja nie mam sobie nic do zarzucenia. Swoje racje udowodnię w sądzie.
- Porozmawiajmy zatem o piłce. Dla Bełchatowa zdobyłeś cztery gole przez miesiąc, przez pól roku w Legii - ani jednego. Dlaczego?
- To moja wina. Gdybym trafił w pierwszym, drugim czy trzecim meczu, wszystko potoczyłoby się inaczej. Nie udało się. Może za bardzo chciałem? A z każdym kolejnym spotkaniem presja rosła. I nic nie wychodziło. W GKS odpaliłem od razu i grało mi się łatwiej.
- W Bełchatowie zostaniesz na dłużej czy po sezonie wracasz do Warszawy?
- Nie wiem. Jestem wypożyczony na pół roku, a z Legią mam jeszcze dwa lata kontraktu. Na razie robię wszystko, by udowodnić, że ostatnie pół roku to był tylko zbieg nieszczęśliwych i niekorzystnych dla mnie okoliczności. Nie zapomniałem, jak się zdobywa gole.
- Żałujesz, że związałeś się z Legią?
- Gdyby człowiek wiedział, że się przewróci, toby się położył. Każdy piłkarz z polskiej ligi marzy o grze w Legii. Stabilizacja, pełen komfort. Oferta z Legii trafia się tylko raz w życiu. Głupi bym był, gdybym jej nie przyjął. Zaryzykowałem. Nie wyszło. Ale to jeszcze niezamknięty rozdział. Liczę, że wrócę i pokażę, że za wcześnie mnie skreślono.
- Kto cię skreślił? Przecież na twoje sprowadzenie z Zagłębia Lubin nalegał trener Henning Berg.
- Może tak było. Ale miałem odczucie, że nie przekonuję go do siebie. Pierwszy raz w karierze zostałem zesłany do rezerw. W końcu trzeba było zacisnąć zęby i porozmawiać z trenerem Bergiem. Obaj uznaliśmy, że wypożyczenie może mi tylko pomóc.
- Jeśli wrócisz do Legii, to.
- ...pokażę, że Piech jeszcze się nie skończył.