Super Express: - Raków obronił Puchar Polski. Czy jednak aby ten sukces nie zabierze drużynie należytej koncentracji przed finiszem ligi, gdzie stawką jest tytuł mistrzowski?
Wojciech Cygan: - Mam nadzieję, że ten sukces bardziej zmobilizuje zawodników, niż ich rozkojarzy. Duże teraz zadanie przed sztabem szkoleniowym i przed nami, by zawodnicy poczuli, że trzy ostatnie mecze są jeszcze ważniejsze od tego poniedziałkowego, na Stadionie Narodowym.
- „Przed nami” - czyli działaczami, jak rozumiem. Specjalne pogadanki motywacyjne? Spotkania z prezesem? Z właścicielem?
- Prawda jest taka, że ze względu na nasze klubowe ograniczenia infrastrukturalne mamy – jako administracja klubu – codzienny kontakt z zawodnikami. Siedzimy w jednym budynku, raczej niewielkim, i widujemy się co chwila; często rozmawiamy, nie musimy w tym celu organizować specjalnych spotkań. Ważne, żeby piłkarze zachowali stosowną koncentrację; jestem przekonany, że sztab szkoleniowy wie, co robi, bo wielokrotnie to już udowodnił. Na nas też jednak spoczywa obowiązek podkreślania tego, jak bardzo zwycięstwo w finale Pucharu Polski nie powinno nas uspokajać.
- O potknięcia nietrudno, czego dowodem – wasz remis z wrocławskim Śląskiem?
- Owszem, ale podobne mecze zdarzają się wszystkim trzem zespołom, pozostającym w walce o mistrzostwo kraju.
Lider Rakowa Częstochowa Ivi Lopez mówi o marzeniach i planach na przyszłość. "Interesuje mnie..."
Zobacz poniżej, jak wygląda sympatia hiszpańskiego gwiazdora Rakowa!
- W poniedziałek w Warszawie też bywały chwile – czasami całkiem długie – w których to Lech dominował na murawie.
- Były, faktycznie. Zresztą Lech przeważał, jeśli chodzi o statystykę posiadania piłki, ale po raz kolejny okazało się, że nie ma to większego znaczenia. Trzy wyprowadzone przez nas ciosy pozwoliły na znokautowanie rywala w tej walce. Po kontaktowej bramce wydawało się, że poznaniacy mocniej przycisną, dążąc do wyrównania. Ale właśnie wtedy – moim zdaniem – zabrakło im determinacji; nie widziałem jej po stronie Lecha, a nasza trzecia bramka de facto zamknęła spotkanie.
- Bramka Ivi Lopeza, o którym tej wiosny mówi cała piłkarska Polska. Można się domyślać, że oferty dla niego spływają do Częstochowy?
- Temat jest interesujący, wiele osób pewnie chętnie go śledzi w mediach i śledzić będzie. Ja jednak od lat powtarzam, że dla mnie oferta ma konkretny wymiar, jeśli pojawia się w formie czegoś oficjalnego. Na razie o takowej ofercie nie wiem. Jeżeli się pojawi, będziemy się nad nią pochylać. Na razie mamy się skupić na najbliższych trzech meczach – Ivi też o tym wie.
- O tym, że Raków zagra w europejskich pucharach, wiecie już od kilku tygodni. Warto więc zapytać, czego nauczył was poprzedni w nich start, kiedy tak naprawdę do fazy grupowej Ligi Konferencji zabrakło wam 90 minut?
- Ja bym powiedział, że raczej czterdzieści kilka... Przystępowaliśmy do gry jako absolutny debiutant na arenie międzynarodowej, więc począwszy od sfery logistycznej – przelotów i formalności z nimi związanych, aż po sportową – występu na dużym stadionie przeciwko renomowanemu przeciwnikowi, jak Rubin czy Belgowie, po prostu zbieraliśmy doświadczenia. Teraz trzeba je przekuć w konkretne czyny, by w kolejnym sezonie pucharowym wyglądało to jeszcze lepiej.
- Czwarta runda kwalifikacji do Ligi Europy – bez awansu do fazy grupowej – to wciąż opłacalny interes dla polskiego klubu?
- Tak. Owszem, koszty lotów czarterowych do Rosji czy Belgii są niemałe, ale per saldo start był opłacalny. Choć... dla nas w tamtym momencie akurat ten aspekt finansowy był najmniej istotny w sytuacji, w której przeżywaliśmy pierwszy raz start Rakowa w europejskich pucharach.
- Koszta gry w eliminacjach Ligi Mistrzów zapewne mogą być większe, ale i dużo większe – ewentualne środki „do wyjęcia” z kasy UEFA, prawda?
- Tak. Na razie jednak – będę to stale przypominać – od finalnych rozstrzygnięć i takich refleksji dzielą nas jeszcze trzy mecze, i na tym się skupmy.
Legenda Górnika o przyszłości zabrzańskiego klubu. Zabrała też głos w sprawie Lukasa Podolskiego