„Super Express”: - Lubi pan cytować Arsene Wengera: „Lepiej żyć dniem dzisiejszym i przyszłością, niż oglądać się wstecz”. No to patrzmy w przyszłość, a nie na 500 meczów za panem. Jak wyglądają plany Waldemara Fornalika na kolejne miesiące i lata?
Waldemar Fornalik: - Pracować aktywnie - o ile zdrowie pozwoli - na najwyższych obrotach i czerpać satysfakcję. Mówię o zdrowiu, bo organizm musi być odporny na obciążenia i sytuacje, które dzieją się w trakcie meczu. Na tę chwilę wszystko jest OK, więc chcę z tej pracy jak najdłużej mieć radość.
- Ustawowy wiek emerytalny w Polsce to 65 lat. Ale pan na ustawy nie patrzy, jak rozumiem?
- Mamy przykłady wśród polskich trenerów, że potrafią długo po przekroczeniu tego wieku prowadzić drużyny – z sukcesami.
- U steru kadry też stoi selekcjoner, który granicę wieku emerytalnego już przekroczył…
- Swoją drogą mam wrażenie, że polskiego trenera w takim wieku jednak oceniałoby się trochę inaczej, niż Portugalczyka. Naszych szkoleniowców z podobnych roczników jednoznacznie określa się już mianem „starszych”. Taka jest prawda oczywiście, ale to wcale nie oznacza, że są gorsi, niż kolejne pokolenia w tym fachu.
- Uciekliśmy na moment z tematu pańskich planów i ambicji, więc powtórzę: a najbliższe miesiące? Bo mam wrażenie deja vu: przyszedł pan do Piasta, by uratować go przed spadkiem, a „za chwilę” w Gliwicach było mistrzostwo. Zagłębie też pan ocalił przed degradacją, a u progu sezonu jesteście na topie. I co pan na to?
- Na razie interesuje mnie najbliższy mecz. A cel na sezon? Sam się wykrystalizuje. Ja wiem, że ludzie szukają analogii i porównań. Ale to nie jest takie proste. Wygraliśmy, owszem, dwa niełatwe mecze, ale one wcale nie były wybitne w naszym wykonaniu. A więc – pokora przede wszystkim.
- Oba te mecze mają jednak ważną cechę wspólną: odwracaliście ich losy, od 0:1 do 2:1.
- Ważne, by zawodnik czy drużyna wierzyła w swe umiejętności. Myślę, że piłkarze Zagłębia poczuli, iż stać ich na wiele. I że nie ma przypadku w scenariuszach tych dwóch ostatnich gier, bo takie mecze graliśmy także już w rundzie wiosennej.
- Ta świętowana w sobotę „pięćsetka” ma dla pana znaczenie?
- Ma. To wielka satysfakcja. Pięćset meczów spędzonych na stojąco przy linii bocznej w ciągu 22 lat to kawał życia.
- A był w ciągu tych 22 lat moment, w którym – z racji rozgoryczenia, frustracji – myślał pan o innym zajęciu?
- Owszem, choć miało to miejsce jeszcze przed rozpoczęciem pracy na najwyższym szczeblu, czyli przed Górnikiem Zabrze. Po nieudanej przygodzie z Polonią Bytom (1996 – dop. aut.) pojawiały się różne wizje i pomysły. Bo przecież z czegoś trzeba było rodzinę utrzymać, a w tamtych czasach piłkarze czy trenerzy nie zarabiali tyle, by móc żyć z oszczędności.
- No to kim mógłby być Waldemar Fornalik, gdyby jednak nie został – na dekady – trenerem?
- Nie wiem. To nie było takie proste, bo specjalizację – jako człowiek po studiach na AWF – jednak miałem dość wąską. W grę mogła wchodzić szkoła, ewentualnie indywidualna szkółka; w innych dziedzinach nie byłoby łatwo się odnaleźć.
- Dziś piłkarze po karierach funkcjonują jako członkowie „stajni” menedżerskich względnie telewizyjni komentatorzy. Ale 20 lat temu inne czasy mieliśmy…
- No właśnie. Nie było to powszechne. Agentów piłkarskich było niewielu, telewizje też nie były aż tak rozbudowane, jeśli chodzi o transmisje i przekazy z meczów. Rozważałem wtedy różne opcje, ale wyłącznie takie, które związane były ze sportem.
- Kilka lat wstecz – jako trener Ruchu – puszczał pan w bój Łukasza Surmę, pozwalając mu złamać barierę 500 gier ligowych. Dziś – by zająć pierwsze miejsce wśród trenerów i wyprzedzić pańskiego mentora, Oresta Lenczyka – musiałby pan zbliżyć się do granicy 600 poprowadzonych z ławki meczów. Myśli pan o takim wyczynie?
- Nie złożę żadnej deklaracji, bo życie pisze własne scenariusze. Robię wszystko, by jak najdłużej pracować, ale na siłę niczego robić nie będę, jeśli uznam, że mnie to męczy.
- Słowo „mentor” w stosunku do trenera Lenczyka jest właściwe?
- Tak. Trudno się wyprzeć człowieka, z którym spędziło się wiele lat i od którego bardzo dużo się nauczyłem. Ale w moim rozwoju wielką rolę odegrał i Antoni Piechniczek, i Edward Lorens, i Jurek Wyrobek. Jako zawodnik wiążący swą przyszłość z fachem trenerskim, bardzo pilnie obserwowałem u nich takie zachowania, których w żadnej szkole nie uczą i których nie można znaleźć w żadnych książkach.
- A propos Oresta Lenczyka i legendarnej intensywności jego zajęć: jako zawodnik miał pan moment, w którym pomyślał pan: „Nie, nie dam rady”?
- Nie. Przeżyłem trenerów, u których ćwiczyło się jeszcze mocniej i ciężej. Orest Lenczyk miał natomiast bardzo innowacyjny warsztat powodujący, że zawodnicy pod względem fizycznym funkcjonował bardzo dobrze.
- Po sobotnich derbach trener Śląska, Jacek Magiera, przyznał publicznie, że wręczył panu butelkę dobrego alkoholu. Korzysta pan z takich przyjemności życia?
- Chory nie jestem, wszystko w ograniczonych ilościach jest dozwolone i dopuszczalne (śmiech). Podziękowałem Jackowi za wspaniały gest, pokazuje to jego klasę. Jestem też umówiony z nim na szklaneczkę dobrego trunku i długą rozmowę – bo szacunek jest wzajemny.
- Drużyna – jak w starym piłkarskim dowcipie – kupiła panu zegarek z okazji pańskiego święta?
- Najważniejszym prezentem były punkty zdobyte na boisku, z niego jestem w pełni zadowolony. Gratulacje były, a mój jubileusz został uhonorowany ambitną – i zwycięską - grą.
- Przed Zagłębiem mecz „na szczycie” ligowej tabeli, nie pierwszy i pewnie nie ostatni w pańskim trenerskim życiu. Jak emocje?
- Skala trudności przed nami coraz większa. Przyjeżdża jedna z najlepszych – o ile nie najlepsza – drużyna w kraju. Sami wiemy, jak daleko zaszła w europejskich pucharach w ubiegłym sezonie, a jeszcze się latem wzmocniła. Swoją drogą wreszcie mamy dobry trend: polskie drużyny po odniesieniu sukcesu w kraju lub za granicą wzmacniają się, a nie osłabiają. Do niedawna było odwrotnie: z Piasta, po zdobyciu mistrzostwa, odeszło trzech podstawowych zawodników.
- Wracając do nadchodzącego starcia z Lechem: Zagłębie jest dziś gotowe na wyrównaną walkę z takim właśnie Kolejorzem?
- Myślę, że tak, choć wciąż borykamy się z problemami. Wzmacniamy się, owszem, ale w gronie tych, którzy przyszli, ktoś musi odbudować formę, ktoś inny ma kłopot zdrowotny. Pełną kadrę będę więc mieć jeszcze nie na ten najbliższy mecz, ale na następną kolejkę.