Humor Michałowi w sobotnie popołudnie popsuli piłkarze Ruchu, którzy niczym walec w pierwszej połowie przejechali się po Lechii. Gracze z Chorzowa każdą akcją wpędzali w stan przedzawałowy opiekuna gości Thomasa von Heesena (54 l.). Przed przerwą wydawało się, że stroje Lechii założyli jacyś przebierańcy, a drużyna z Gdańska nie dojechała na mecz.W drugiej połowie Lechia za sprawą aktywnego Maka próbowała się pozbierać, ale zabrakło jej czasu, aby z Chorzowa wywieźć choćby punkt.
Jagiellonia - Piast: Lider rządzi na Podlasiu!
- Rzadko się zdarza, żeby do przerwy przegrywać 0:3 - mówił zszokowany Michał Mak. - To nas boli, bo początek w naszym wykonaniu był dobry. Stworzyliśmy sobie sytuacje, których nie wykorzystaliśmy. Zawaliliśmy, a pretensje możemy mieć tylko do siebie. Ruch strzelił gola i ustawił sobie mecz. Potem nastawił się na kontry i "ukłuł" nas trzy razy. Wiemy, jak ciężko odrabia się straty. Próbowaliśmy gonić, ale bez powodzenia.
Michał być zawiedziony, ale za to jego brat bliźniak Mateusz nie krył radości z kolejnego triumfu Piasta.
Gliwiczanie zagrali w Białymstoku jak na lidera przystało. Pokazali, że pierwsza pozycja w tabeli Ekstraklasy i tytuł najlepszej drużyny na półmetku ligowych zmagań nie są dziełem przypadku. Przeciwko Jagiellonii motorem napędowym był właśnie Mateusz Mak. To on zdobył pierwszą bramkę, a w drugiej połowie zaliczył asystę przy golu Kornela Osyry. - Przed meczem trenerzy powiedzieli mi, że Michał strzelił dwie bramki dla Lechii. Młodszy bliźniak nie może być lepszy od starszego! Ja też chciałem coś trafić. Fajnie, że Big Maki wracają - powiedział nam Mateusz Mak.