Sa Pinto, który lubi rotować składem, tym razem w rezerwie pozostawił Carlitosa. W ogóle ławka Legii wyglądała we Wrocławiu imponująco: oprócz Hiszpana, Michał Pazdan, Miroslav Radović, Arkadiusz Malarz, Domagoj Antolić i Christian Pasquato. Cała siódemka miałaby pewne miejsce w składzie każdej z polskich drużyn. W sobotę w Legii jednak zupełnie ich braku nie było widać.
Bo mistrzowie Polski wreszcie zagrali tak, jak najlepszą drużynę Ekstraklasy przystało. Szybko, z pomysłem, stosowali wysoki pressing. Obrońcy skutecznie odcięli od podań Marcina Robaka i Arkadiusza Piecha, a w przodzie rządził i dzielił Sebastian Szymański. 19-latek o klasę przewyższał pozostałych biegających po boisku zawodników.
Od początku więcej do powiedzenia mieli goście. Bardzo aktywny był Sebastian Szymański. To właśnie filigranowy pomocnik w 24. minucie mocno nastraszył obronę wrocławian, kiedy po dokładnej centrze Adama Hlouska, mocno strzelił głową. Jakub Słowik jednak skutecznie interweniował.
W 34. minucie Szymański znów pokazał się z bardzo dobrej strony. Ponad 20 metrów od bramki Śląska faulowany był Dominik Nagy. Sebastian podszedł do piłki i huknął jak z katapulty. Słowik nie zareagował, gdy piłka trafiła w słupek, co wykorzystał Cafu, który dobił ją do siatki. Za chwilę Szymański mógł mieć na koncie kolejną asystę. Przy linii końcowej zatańczył z obrońcami i dograł do Michała Kucharczyka, ale ten uderzając głową, fatalnie skiksował.
- Rozkręcamy się z meczu na mecz. Brakuje nam jeszcze tylko wykończenia akcji. Czuję się świetnie, ale bez kolegów nic by mi nie wychodziło. Najważniejsze, by coś jeszcze strzelić – powiedział w przerwie w telewizyjnym wywiadzie „Seba”.
W zupełnie innym nastroju po 45 minutach był bramkarz Śląska Jakub Słowik: - Przy straconej bramce, to nie był jakiś mocny strzał. Musimy coś zmienić i zacząć grać – mówił ze smutkiem w głosie golkiper ze stolicy Dolnego Śląska.
W drugiej połowie śmielej ruszyli do przodu. Groźnie strzelał Mateusz Cholewiak. W 58. minucie Legii pomógł jej były zawodnik Arkadiusz Piech, który ostro wszedł w Artura Jędrzejczyka i sędzia Jarosław Przybył po wideo weryfikacji wyrzucił go z boiska. Za chwilę bezmyślnie i równie ostro w rywala wszedł Kante, ale całe zajście skończyło się tylko żółtą kartką dla legionisty.
W 76, minucie dobrze w pole karne wszedł rozgrywający dopiero trzecie spotkanie Marko Vesović, ale jego strzał sparował Słowik. W rewanżu sprzed pola karnego po ziemi huknął Mateusz Radecki. Radosław Cierzniak był na miejscu. W końcówce na 2:0 dla gości powinien podwyższyć Nagy, ale mając przed sobą tylko bramkarza gospodarzy, trafił w niego, a dobitka Szymańskiego poszła wysoko nad poprzeczką.
Legia w pierwszej połowie zdecydowanie dominowała. Po przerwie lepszy był Śląsk, mimo że grał w osłabieniu. Jednak doświadczenie stołecznej drużyny wzięło górę i mistrzowie Polski nie dali sobie odebrać prowadzenia.
Śląsk Wrocław – Legia Warszawa 0:1 (0:1)
Bramka: Cafu 34. min
Żółte kartki: Robak – Kante, Cafu
Czerwona kartka: Piech - 58 min
Śląsk: Słowik – Broź, Celeban, Golla, Cotra – Pich (83. Farshad), Łabojko (46. Augusto), Chrapek (75. Radecki), Cholewiak – Piech, Robak
Legia: Cierzniak – Vesović, Jędrzejczyk, Wieteska, Hlousek – Kucharczyk (80. Pasquato), Martins, Cafu, Szymański, Nagy (90. Kulenović) – Kante (69. Carlitos)