Legia Warszawa miała wczoraj dwóch bohaterów. Najpierw cudów w bramce dokonywał Jan Mucha (26 l.), a potem sprawy w swoje ręce (a raczej na swoją głowę) wziął Takesure Chinyama (26 l.).
Miał być trujący dla Legii, a tymczasem zaszkodził ekipie "Niebieskich". Wojciech Grzyb, kapitan Ruchu, przed meczem nie krył, że marzy o pokonaniu drużyny z Warszawy. W pierwszej połowie miał najlepszą okazję z możliwych, ale nie wykorzystał karnego. Mucha zachował się idealnie i wybronił jego strzał.
W drugiej połowie Słowak znów dokonywał cudów. Najpierw wybił silne uderzenie Macieja Scherfchena, by moment później równie skutecznie powstrzymać dobitkę Marcina Zająca z pięciu metrów.
- Chciałem lekko nad nim przerzucić piłkę, ale Mucha zdążył się pozbierać i wybił - mówił Zając. - Szkoda... To będzie śniło mi się po nocach.
Bardziej skuteczni byli piłkarze Legii. Co prawda po strzale Macieja Iwańskiego z ośmiu metrów Krzysztof Pilarz wybił piłkę na róg, a później swoich sił próbowali Maciej Rybus, Rafał Grzelak i Astiz. Jednak dopiero Takesure Chinyama mógł zaprezentować taniec radości. Po dośrodkowaniu Iwańskiego wyprzedził w polu karnym Ireneusza Adamskiego i z bliska wpakował głową piłkę do siatki. Pilarz nawet nie drgnął.
- Jeden błąd i przegraliśmy - wściekał się Zając.
Obroniony karny to był duży zastrzyk energii dla nas - śmiał się po meczu pomocnik Legii Aleksandar Vuković. - W pierwszej połowie graliśmy za wolno i mieliśmy za dużo strat. Później było lepiej.