Super Express: - Musiał się pan strasznie stęsknić za pracą, skoro zdecydował się wejść na tak niepewny grunt jak Arka Gdynia. Drużyna jest na czternastym miejscu w tabeli i do pierwszej bezpiecznej – Wisły Kraków traci sześć punktów, a piłkarze już zdążyli zapomnieć co to znaczyć zobaczyć całą pensję na koncie...
Ireneusz Mamrot: - Taki zawód. W trakcie sezonu trenerów zatrudnia się zazwyczaj po to, żeby wyciągali drużynę z tarapatów. Sytuacja jest trudna, ale do opanowania. Gdybym się bał i nie wierzył w to co robię, to zająłbym się czymś innym. Dobrze, że po 30. kolejkach będzie podział na grupy. Jest korzystny dla drużyn, które się bronią, bo w bezpośrednich starciach zmierzą się z tylko z innymi zespołami walczącymi o utrzymanie. W bezpośrednich starciach okaże się, kto jest najsłabszy.
- Prowadząc Jagiellonię Białystok dwukrotnie pokonał pan Arkę, która od tego czasu personalnie niewiele się zmieniła. Zespół z Gdyni ma dość jakości by się utrzymać?
- Zdecydowanie tak! I nie jest to stwierdzenie typu, „bo wypada”. Naprawdę w tej drużynie jest kilku piłkarzy prezentujących naprawdę solidne, spore umiejętności. Poza tym w ostatnich latach co roku do ostatnich kolejek walczyli o pozostanie w lidze, więc wiedzą czym to się je. Jestem pewien, że nie pękną, strach ich nie sparaliżuje. Jest jeszcze jedenaście spotkań do rozegrania. I dużo i mało, ale jestem optymistą.
- Był pan zaskoczony telefonem od nowych właścicieli Arki – Michała i Jarosława Kołakowskich?
- Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się, że ktoś będzie potrzebował trenera akurat teraz. Liga nie gra, do końca rozgrywek pozostało niewiele czasu. Po odejściu z Jagiellonii podebrałem kilka połączeń od szefów klubów, ale było to raczej sondowanie, niż konkretne oferty. Byłem pewien, że propozycje pracy pojawią się raczej dopiero po sezonie.
- Dobrze pan zna agenta piłkarskiego Jarosława Kołakowskiego? W prowadzonych przez siebie drużynach miał pan piłkarzy będących w jego „stajni”?
- Znamy się raczej słabo. I gównie telefonicznie. Miałem w Chrobrym Głogów młodego chłopaka Michała Góreckiego, którego reprezentował. Na pewno są menedżerowie, z którymi miałem częstszy kontakt. Przez to, że ich podopieczni grali w moich zespołach, a oni bywali na naszych meczach, dopytywali się o swoich zawodników.
- Pana poprzednik w Arce, Krzysztof Sobieraj nie zdążył zadebiutować w meczu o punkty, a zostanie zapamiętany, jako ten, który odebrał kapitańską opaskę liderowi szatni Adamowi Marciniakowi. U pana Marciniak znów będzie kapitanem?
- Nie chcę o swoich decyzjach informować zawodników poprzez media. Spotkam się z nimi, poznamy się, pogadamy, wtedy powiem im co postanowiłem. Dotąd w drużynach, z którymi pracowałem wybór kapitana zostawiałem zespołowi. To koledzy z boiska wiedzą, kto najlepiej się do tej roli nadaje.
- Mówi pan o spotkaniu z piłkarzami, ale tak naprawdę nie wiadomo kiedy do niego dojdzie. Przed panem test na obecność koronawirusa...
- Od trzech miesięcy mieszkam w wolno stojącym domku w małej miejscowości. W tym czasie ograniczałem się niemal wyłącznie do kontaktów z najbliższą rodziną. Dlatego jestem raczej spokojny o wynik badań, choć oczywiście stuprocentowej pewności nigdy mieć nie można...Ale zakładam, że wszystko odbędzie się zgodnie z planem. Czyli – test, spotkanie z piłkarzami, a po nim zabieramy się do pracy.
- Pracę zaczyna pan z wysokiego „C”, bo od derbów z Lechią Gdańsk. Najstarsi pracownicy portu w Gdyni nie pamiętają, kiedy Arka ograła lokalnego rywala.
- Za każdym trzeba grać. Wiadomo, że derby to inne mecze, ale co by było, gdybyśmy z Lechią zmierzyli się w ostatniej kolejce? Rzeczywiście, w ostatnich latach w derbach zazwyczaj górą byli nasi rywale. Ale może to jest ten czas, by to zmienić?! Zapewniam, że dołożę starań, by w swoim debiucie poprowadzić Arkę do zwycięstwa.
Czytaj Super Express bez wychodzenia z domu. Kup bezpiecznie Super Express KLIKNIJ tutaj