- Były dobre sparingi, a po nich przyszedł kiepski mecz ligowy. Co się stało?
Lukas Podolski: - Szczerze? Nie wiem. Nie mieliśmy – po odejściach Adriana Kapralika i Lawrence’a Ennalego – szybkości na skrzydłach. I tak jednak nie musieliśmy przegrać. Może gdyby nasz mental tego dnia był inny… Ale byliśmy jacyś wystraszeni, zaspani.
Lukas Podolski potknięcie w Poznaniu skwitował w swoim stylu. Mocne słowa!
- Gorzka lekcja?
- Czasem dobrze dostać w ryj – mówiąc brutalnie. Po wspomnianych sparingach w Austrii być może niektórzy spodziewali się, że Górnik będzie grać o mistrza. Ale ja tego nie powiem; strzeliłbym sobie w stopę takimi słowami. Wciąż jeszcze z takim klubem, jak Lech, równać się nie możemy. Nie można też iść na wariata; brać pożyczek i robić za nie transfery. Trzeba mądrze pracować - na boisku i poza nim.
- Ale źle byłoby w piątek potknąć się po raz drugi…
- To też będzie trudny mecz. Każdy wie, jak gra w piłkę Puszcza. Ale wierzę, że będziemy wyglądać lepiej niż w Poznaniu. I czekam na debiut Taofeeka Ismaheela (Nigeryjczyk pozyskany z Lorient – dop. red.). Ma duży potencjał, choć trudno dziś powiedzieć, że będzie kimś na miarę Szymona Włodarczyka, Daisuke Yokoty czy Ennalego, dzięki którym Górnik zarabiał w ostatnnim czasie gigantyczne jak na polskie warunki pieniądze.
Lukas Podolski zabrał głos w sprawie swojej boiskowej przyszłości. W Zabrzu emocje!
- Obowiązki boiskowe wciąż te same, tych „działaczowskich” wciąż przybywa. Nie kusi pana czasem, żeby przejść już „na drugą stronę barykady”?
- Garnitur to nie mój styl! Owszem, również i tego lata „przyniosłem” do Górnika wsparcie sponsorów (Glücksgefühle Festival i Könecke Polska – dop. aut.). Po raz pierwszy też, odkąd tu jestem, usłyszałem w klubie słowo „dziękuję”. To potwierdza, że dla nowej ekipy u steru klub jest na pierwszym miejscu, poprzedni zarząd takiego podejścia nie miał… Wracając zaś do moich decyzji: wciąż czuję się dobrze na boisku. Co prawda planowałem – i mówiłem o tym głośno – że to mój ostatni sezon, ale… Jeśli w maju, na koniec rozgrywek, wciąż będę się dobrze czuć, usiądę i pomyślę nad moją sportową przyszłością.
- Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że Górnik – organizacyjnie i sportowo - dziś jest w innym miejscu, niż był trzy lata temu, kiedy pan do niego dołączał.
- Myślę, że tak. Loże wyprzedane, miejsca reklamowe na koszulkach też wyprzedane. Już są pytania o loże na noweej trybunie… To wszystko musi cieszyć. Ale – moim zdaniem – czekanie na włączenie się Górnika do gra o czoło tabeli, o mistrza, jeszcze potrwa. Są długi, trzeba ludzi spłacić... W polskiej mentalności zawsze było – i jest do dziś – dużo marudzenia, narzekania. Byłoby ono nawet wtedy, gdybyśmy na trenera wybrali Mourinho, a Hoenessa na prezesa. A podstawą jest cierpliwość.
- Ale to pan trochę niecierpliwości wykazywał, gdy wiosną ślimaczył się proces prywatyzacyjny.
- Tak. Bo – jak się okazało – to była tylko zagrywka polityczna, „pod” wybory. Teraz nie wiadomo, czy przyjdzie nowy inwestor albo właściciel, czy nie, ale klub musi stać na własnych nogach. Bo nikt nie chce znów takiej sytuacji, że nie wyjdziemy na trening z powodu braku wypłaty.
- A jest takie zagrożenie?
- Jestem przekonany, że dzięki ludziom dziś pracującym w Górniku – takich wydarzeń nie będzie. Choć owszem, czasem ktoś nie zapłaci klubowi, wtedy poślizg może się zdarzyć. Dla mnie to nie problem. Tym bardziej, że w takim wypadku nikt z obecnych władz nie będzie mówić nam nieprawdy: „Wypłata będzie w czwartek”. Tak było wcześniej; żartowaliśmy wtedy, że owszem, w czwartek, ale… w 2027 roku. Najważniejsza jest komunikacja, w niej - jasność i uczciwość.
Listen on Spreaker.