„Super Express”: - Udało się panu wyskoczyć na urlop po sezonie?
Marek Papszun: - Pojechaliśmy z żoną na Teneryfę. Jednak śmieję się, że jestem takim typem, który nie umie odpoczywać. Ale jak na mnie, to nie było tak źle. Żona była zadowolona z urlopu, a to było dla mnie najważniejsze.
- Zapomniał pan tam choć na chwilę o piłce?
- Nie mogłem tego zrobić, bo to był okres od razu po zakończeniu rozgrywek. Były szanse na to, że od razu znajdę nową pracę. Trzeba było działać niż się kompletnie wyłączyć.
- Co zatem w temacie nowej pracy?
- Powiem tak: zawsze się coś dzieje, ale też nie na tyle, żeby o tym rozmawiać. Coś się pojawia, ale nie wszystko jest dla mnie interesujące.
- Martwi pana brak, nazwijmy to, tej ekstra propozycji?
- Nie, bo znam ten ekosystem. Temat trzeba wypracować, więc zobaczymy co będzie dalej. Poza tym nigdy nie ma gwarancji, że coś wypali. Trzeba też wstrzelić się w moment i mieć w tym wszystkim trochę szczęścia. Często zależy to od różnych konfiguracji personalnych. Kluby mają rankingi piłkarzy jak i trenerów. Jednego dnia jesteś w tym zestawieniu na trzeciej pozycji, ale nagle wysypują się dwa pierwsze tematy i wchodzisz do gry.
- Ile daje pan sobie czasu na dostanie nowego angażu?
- Nie narzucam sobie żadnego terminu, nie nakładam presji. Nie działam na zasadzie, że ma to być już teraz, za tydzień, za miesiąc czy pół roku. Ale powiedzmy, że za rok chciałbym już wrócić do pracy.
- Rozważa pan pracę w Polsce czy jednak zdecydowany jest na sprawdzenie się za granicą?
- Wszystkie warianty biorę pod uwagę. Teoretycznie więcej opcji jest poza Polską, bo w kraju tych miejsc jest mało. To nie tylko Europa, ale otwierają się kierunki azjatyckie i arabskie. Po wielu latach przerwy wyjeżdżają tam polscy trenerzy. Ale w tym momencie to takie teoretyczne rozważanie z mojej strony. Jeśli coś się pojawi, to będę chciał skorzystać.
- Po blamażu kadry z Mołdawią znów pojawiło się pana nazwisko w kontekście przejęcia kadry. Co pan na to?
- To jest temat, który już bardzo mnie męczy. Ciągle dostaję te same pytania: czy chcę, czy jednak nie chcę... To odgrzewane kotlety. Odpowiadałem na nie już wiele razy, a mimo to ciągle wracają jak bumerang. Staje się to już nudne nie tylko dla mnie. Myślę, że i dla kibiców jest to mało atrakcyjne. Non stop jest to wałkowane, a nic nie wnosi do tematu.
Zoran Arsenić przed batalią z mistrzem Estonii. To on jest motywacją dla Rakowa [ROZMOWA SE]
- Jak pan reaguje, gdy słyszy głosy: zwolnić Santosa, brać Papszuna?
- Każdy wie, że trener Santos ma zadanie do zrealizowania. Trzeba trzymać kciuki, aby tak się stało i wywalczył awans na EURO. Nie należy teraz szukać jakichś alternatyw przez media.
- Nie nudzi się pan na tym bezrobociu?
- Nie, a zajęć mi nie brakuje. Grafik mam napięty. Włączyłem się w domowe sprawy. Ostatnio zepsuł się domofon, więc trzeba było go naprawić, zadbać o dom. Przez ostatnie lata tego nie robiłem. Wszystkie problemy były na barkach żony, córki i mamy. Teraz staram się pomóc, jak jestem w domu. Dzień zaczynam od samorozwoju i siłowni, a później załatwiam różne inne tematy.
- Dużo pan ćwiczy?
- Poświęcam na takie zajęcia do 1,5 godziny. Muszę zadbać o zdrowie, formę i kolana. Muszę je wzmocnić, bo jak wrócę do pracy i trzeba będzie wyjść na boisko, to kolana muszą być mocne (śmiech). Szczególnie prawa noga jest dużo słabsza. Pomaga mi Remigiusz Rzepka, trener przygotowania motorycznego w kadrze. Czasami pojadę do niego, zrobię z nim trening, a on powie mi nad czym dalej mam pracować. W tym momencie nic więcej poza rowerem nie mogę robić. Bieganie, narty i piłka odpadają. A wracając do głównego wątku: trzeba myśleć o nowym projekcie i przygotowywać się do niego krok po kroku. Ważny jest rozwój.
- Rozumiem, że jednak brakuje panu piłki, całej tej otoczki?
- Futbol nie odszedł na boczny tor, choć w tej chwili nie poświęcam mu tylu czasu. Jednak ciągnie mnie do niego. Oglądałem m.in. dwa sparingi Rakowa. Można powiedzieć, że jest tęsknota za drużyną, ciekawość formy chłopaków, chęć zobaczenia jak to teraz wygląda. Mam co robić, więc na pewno nie wybiorę się na dwa pierwsze mecze Rakowa w sezonie, bo już mam ułoży plan na przyszły tydzień.
- Raków poradzi sobie z Florą w I rundzie el. Ligi Mistrzów?
- Nie mam rozeznania, co do formy mistrza Estonii. Nie śledziłem, jak sobie poczynają ale wierzę w drużynę i stawiam na awans.
- Ale zna pan siłę byłych podopiecznych.
- Znałem. Za zespołem okres przygotowawczy, dwa obozy. Do tego doszło dziewięć transferów. To dużo zmian. Teraz nie mam wiedzy.
- Słyszał pan na pewno, że lider pana zespołu Ivi Lopez doznał kontuzji kolana. Był pan z nim w kontakcie?
- Tak, bardzo mu współczułem. Widziałem, że twardo zniósł. Mocno przeżyłem jego uraz, bo dużo z nim doświadczyłem przez ostatnie lata w Rakowie. Ivi pomógł nie tylko klubowi w sukcesach, ale także mnie jako trenerowi. Uważam, że ta więź między nami jest bardzo silna. Znając charakter Iviego wiem, że będzie robił wszystko, aby jak najszybciej wrócić do gry.
- Czy tym piłkarzem, który może zastąpić Hiszpana będzie John Yeboah?
- Trzeba oto już pytać trenera Szwargę. Znam umiejętności Yeboaha, to megatransfer. Jednak nie wiem jaka jest forma Nowaka, Cebuli, Wdowiaka a jeszcze może grać Kochergin i Berggren - trzech konkurentów do miejsca w składzie. Pytań jest więcej: „czy są w gorszej dyspozycji od niego”, „czy Yeboah jest już na takim poziomie, że od razu wskakuje do składu”. Nie mam zielonego pojęcia. Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Nie będę więc czarował i wymyślał nie wiadomo jakich historii.
- Po którym z piłkarzy Rakowa spodziewa się pan, że zrobi w tym sezonie progres?
- Nie ma pojęcia, oglądałem tylko dwa sparingi. Dobrze w nich wyglądał Marcin Cebula, który długo dochodził do siebie po kontuzji i gra w pierwszym składzie. Mogę tylko przypuszczać, że dobrze się prezentuje i może być wygranym okresu przygotowawczego. Ale nie ma mnie już w środku drużyny. Nie wiem, jak zawodnicy wyglądają fizycznie i mentalnie, jakie jest ich podejście. A życzeniowo nie będę mówił, bo będzie to odebrane, że kogoś lubię i wyróżniam.
- Zapytam na koniec o trenera Dawida Szwargę. Dużo w nim jest… Marka Papszuna?
- Trenera Papszuna to nie ma w nim w ogóle, bo każdy człowiek jest inny i ma swoją osobowość.
- Ale zna pan tego szkoleniowca. Razem pracowaliście, był pana asystentem. Poza tym to pan go rekomendował na swojego następcę.
- Zgadza się, ale to nie ma nic wspólnego z tym, żeby ktoś był taki sam jak ja. Bardziej chodzi o koncepcję i strategię niż osobowość, czy jakim jest człowiekiem według mnie. Oczywiście ma to znaczenie, ale nie musi być taki jak ja. Kluczowe jest też pytanie, ale to też bardziej do właściciela Michała Świerczewskiego, czy jego zatrudnienie było kontynuacją projektu. Nie zatrudniałem trenera Szwargi, lecz zrobił to właściciel klubu. Miał ku temu powody. Trzeba byłoby zapytać dlaczego on, a nie na przykład, ktoś z zewnątrz. Z mojej perspektywy duże znaczenia miała kontynuacja projektu. To jest chyba logiczne. Przez siedem lat dawało to efekty i kosmicznie szło do przodu. Dlatego nie można tak tego zamieść i robić coś innego. Wydaje się, że byłoby to nierozsądne.
Mówili na niego Cesarz Estonii. Konstantin Vassiljev tak postrzega mistrza Polski [ROZMOWA SE]