„Super Express”: - Czuje pan dumę i satysfakcję z dokonań Rakowa?
Marek Papszun: - Powiem nieskromnie: mam swoje zasługi w tym wszystkim. Nie chodzi tylko o kwestie sportowe, ale także o organizacyjne. Dużo wniosłem pod tym kątem. Nie byłem tylko trenerem, organizowałem wiele spraw i to po mnie zostanie. Tym większą mam satysfakcję, że ten sezon tak się dla nas zakończył. Spięliśmy klamrą te moje pięć lat pracy w Rakowie. Wydawałoby się, że na tym trzeba zakończyć. Ale mam rok kontraktu i go wypełnię.
- Rozmawia już pan z władzami klubu na temat przedłużenia umowy?
- Przez cały czas właściciel Michał Świerczewski mnie wspierał. Rozumie futbol, wie co jest potrzebne klubowi. Budowaliśmy wszystko od zera. To trudna sytuacja, zdarzają się błędy. Dużo przed nami. Nie rozmawialiśmy na temat umowy. Jesteśmy umówieni na spotkanie po rozgrywkach, ale tematem nie będzie moja przyszłość. Bardziej interesuje mnie kolejny sezon, jak to wszystko ma w nim wyglądać.
- Raków był rewelacją ligi, zajmował nawet pierwsze miejsce. W którym momencie zrozumiał pan, że to może być dla was wyjątkowy sezon?
- Nie myślałem o tym pod tym kątem. W sporcie wszystko się bowiem szybko zmienia. Byliśmy liderem, co u niektórych mocno rozbudziło apetyt. Mówiono o tytule, że wyprzedzimy w tej rywalizacji Legię. Użyłem wtedy metafory mówiąc, że możemy gonić Legię, ale to tak jakbyśmy za mercedesem jechali rowerem. Wiadomo, że w sporcie wiele się może zdarzyć i nie zawsze wygrywa faworyt. Jednak trzeba chodzić po ziemi i realnie oceniać możliwości. Chodzenie po wodzie może zakończyć się utonięciem. A nam na początku roku przydarzył się dołek.
Grzegorz Krychowiak i Maciej Rybus z Pucharem Rosji. Sukces Lokomotiwu Moskwa
- Jak do tego pan podchodził?
- Bawiły mnie komentarze w stylu: projekt się wypalił, wszyscy już ich rozgryźli, to koniec. To zabawne, bo wcześniej nas tak chwalono. W takich sytuacjach zachowuję spokój. Nie podniecam się, gdy jest super i wszyscy klepią cię po plecach. Nie rusza mnie także to, gdy jest gorszy wynik. Nie mówię, że wszystko jest do kitu i nie panikuję. U mnie jest stabilność. Konsekwentnie robię swoje. To był trudny moment. Ale takie chwile ma każdy trener, gdy przegra raz czy drugi. Wyszliśmy z tego. Wiem w jakich warunkach pracujemy, na co nas stać. Trzeba mierzyć siły na zamiary. Nie wolno odpuszczać. I my tego nie nie zrobiliśmy. Uważam, że wcale tak wiele nam do Legii nie zabrakło. To drugie miejsce ma dla nas dużą wartość.
- Który z piłkarzy zaskoczył pana najbardziej?
- Najwięcej mówiło się o Kamilu Piątkowskim. Może nawet kosztem innych zawodników. To zrozumiałe, bo był bohaterem transferu do Salzburga, a także zadebiutował w reprezentacji Polski. Jest mocno gloryfikowany w mediach. Jednak nie umniejszam jego zasług. Stał się gwiazdą naszego zespołu. Ale wielu naszych graczy się rozwinęło, a to właśnie przełożyło się na sukces. Wprawdzie Iwo Kaczmarski zagrał tylko 45 minut, ale zrobił naprawdę olbrzymi postęp. Piątkowski jest nominowany w kategorii obrońca i piłkarz sezonu. Cebula znalazł się wśród pomocników. Gdyby Holec bronił całe rozgrywki to zapewne i on byłby wśród nominowanych.
Nicola Zalewski robi furorę w Romie. Rośnie kolejny diament dla kadry?
- Wicemistrzostwo przypieczętował Vladislavs Gutkovskis, bo to on strzelił gola z Piastem. Pochwalił go pan czy jednak zganił za zmarnowane sytuacje w tym spotkaniu?
- Pogratulowałem mu tego gola. Ciążyła na nim duża presja. Cieszę się, że z tych okazji, które miał w tej jednej był bezwzględny i pewnie ją wykorzystał. Przyłożył stempel do kolejnego sukcesu. Nie zapominajmy, że bez jego pięciu goli w Pucharze Polski trudno nam byłoby dotrzeć do finału i wygrać te rozgrywki. W lidze także zdobywał ważne bramki, tak jak z Piastem, która przesądziła o wicemistrzostwie.
- Do liderów należał Ivi Lopez. Jak pan ocenia Hiszpana?
- Jestem zadowolony z jego skuteczności, bo osiem goli w lidze to dobry wynik dla pomocnika. Brakowało mu stabilizacji formy. Ivi jest żywiołową osobą. Chciał na siebie brać ciężar gry. Czuł się odpowiedzialny. Jednak w wielu fragmentach podejmował zbyt duże ryzyko, które nie było potrzebne.
- Nie boi się pan, że straci kluczowych graczy?
- Sukces sportowy wiąże się z ofertami dla piłkarzy. Tego nie da się uniknąć. Takie jest prawo rynku. Ale my też nie śpimy i myślimy o wzmocnieniach. Zobaczymy, kogo sprowadzimy, a kogo uda się zatrzymać.
- Zastanawia się pan co będzie w nowym sezonie?
- W naszym przypadku poprzeczka jest zawieszona maksymalnie wysoko. Szalenie trudno będzie to powtórzyć. Trudno już teraz mówić o celach, bo nie wiemy jakie będą transfery. Poprawiła się nasza infrastruktura, bo gramy u siebie. Jednak z bazą treningową nie jest najlepiej. Nie mamy podgrzewanej murawy czy możliwości regeneracyjnych.
Transferowa karuzela na Łazienkowskiej. Co z przyszłością gwiazdy Legii Warszawa?
- Czeka pan na debiut w europejskich pucharach z niecierpliwością czy jednak z obawą?
- Nie lękam się. Traktuję to jako kolejne wyzwanie, szansę na zdobycie doświadczenia zarówno dla mnie jak i zawodników. Wspinając się po szczebelkach kariery trenerskiej, krok po kroku, wdrapałem się w Polsce prawie na szczyt. Teraz otworzyły się przede mną i drużyną drzwi do Europy. Dla nas wszystkich to będzie przygoda. Trudno wymagać od nas nie wiadomo jakich wyników, ale nie poddamy się. Już 22 lipca gramy w I rundzie.
- Widzi pan rezerwy w zespole?
- Oczywiście, cały czas się rozwijamy. Ten proces trwa. Nie tylko w piłkarzach, ale i w sztabie, który wzmocnimy czteroma-pięcioma trenerami. To potężne wzmocnienie. Jesteśmy na ostatniej prostej, aby sfinalizować te transfery. To pomoże nam wejść na wyższy poziom.
- Komu dedykuje pan sukcesy?
- Żonie Małgorzacie i córce Aleksandrze, bo poświęciły się dla mnie. Jest im trudniej, bo są w Warszawie bez męża i ojca. Przyzwyczaiły się, bo przez pięć lat w Częstochowie mieszkam sam. Ostatnio żona pytała co z urlopem, gdzie pojedziemy. Prosiła, abym się tym zajął, a ja nie mam czasu. Ale mam nadzieję, że niebawem sobie z tym poradzę.
- Potrafi pan wytrzymać bez piłki?
- Nie ma szans, żebym zupełnie wyłączył się. Żona zawsze mnie straszy, że jak wyjedziemy na urlop to zabierze mi telefon i wyłączy Internet. Ale to się nie sprawdza, bo zawsze przypada to na okres, gdy dużo się dzieje w transferach i wszystko muszę dopilnować.
Co za pech reprezentanta Polski. Krzysztof Piątek z grymasem bólu opuścił boisko!