Wielkie emocje dzieją się teraz bez nas. W żadnym meczu nie byliśmy chłopcami do bicia, prawie dorównywaliśmy rywalom. Ale, jak wiadomo, "prawie" robi w życiu wielką różnicę. Jak w piosence Kazika: gdyby nie słupek, gdyby nie poprzeczka. Ta porażka może być zaczynem przyszłych zwycięstw pod warunkiem, że w hokeja zacznie grać więcej młodych ludzi. Na razie w całej Polsce gra ich tylu, co w jednym czeskim mieście. Hokeiści nie okazali się objawieniem, są nim na pewno nasze siatkarki. Ledwie kilka lat temu prezentowały poziom spod trzepaka na podwórku, dziś leją renomowane rywalki aż miło. Zbliżają się czasy, gdy siatkówka podbije nasze serca bez względu na płeć grających i kibicujących. A może już podbiła?
Podobno nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, ale w Kucelince płynie już inna woda niż przed rokiem. Marek Papszun wraca do Częstochowy by naprawić budowlę, którą zostawił w idealnym stanie, a teraz dach na niej przecieka i tynk się sypie. Były wieści (po węgiersku hirek) znad Dunaju, że naszym niepokornym trenerem interesuje się słynny Ferencvaros i nawet coś było na rzeczy, co wyłowiłem moim hungarystycznym uchem. Cóż, zamiast Wzgórza Gellerta pozostaje Jasna Góra, równie słynna w dziejach, a jak wiadomo Polak - Węgier dwa bratanki. Jeżeli za rok Raków odzyska mistrzowski tytuł, to pozostanie rozwinąć przed Markiem Papszunem czerwony dywan prowadzący w jeszcze lepsze miejsca niż Budapeszt.
Odwiedziłem Stadion Narodowy. Oficjalnie PGE, dla mnie imienia Kazimierza Górskiego, bo dzięki Fundacji Jemu poświęconej Trener Tysiąclecia jest patronem największego w Polsce stadionu. Przy całym szacunku dla finansowych gigantów, nadawanie obiektom sportowym nazwisk wybitnych ludzi jest zdrowsze. Budapeszteńska Puskas Arena czy Estadio Santiago Bernabeu najlepszymi przykładami. Na Arenę Górskiego wybrałem się tym razem nie na mecz, a na Targi Książki. Tłumy nie mniejsze niż na dobrym koncercie. Kolejki po autografy pisarzy, zakupy prawdziwe, a nie tylko oglądanie jak w salonach mody. Serce rośnie skoro naród ma znów pęd do czytelnictwa. Najwięcej czasu spędziłem oczywiście tam, gdzie pojawiał się wątek sportowy. Trzeci tom sagi Stefana Szczepłka fascynujący jak poprzednie. Autor odwiedził wszystkie cmentarze stolicy i okolic, dzięki czemu wróciliśmy do czasów Kusocińskiego, Szczepaniaka, Szewińskiej, Komara. Na pniu szły też kryminały Grzegorza Kalinowskiego, konesera futbolu nie stroniącego od sportowych wątków w swoich książkach. No i kolorowe albumy dla kolarzy, piechurów i biegaczy, aż chce się ruszać na trasę. Rozchwytywany był też Super Express, dzięki czemu "Miś" zbłądził pod strzechy i wszedł na salony jednocześnie.
Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma. Mikre są szansę polskiej reprezentacji koszykarzy, ale powiodło się ich kolegom w wersji trzy na trzy. To nowa dyscyplina, a już święci triumfy. Każdy medal olimpijski ma taką samą wartość, kibicujmy w Paryżu wszystkim sportowcom w biało-czerwonych barwach.