Musiałem poderwać Jóźwiaka

2009-08-04 7:00

Na studiach bez problemów zalicza wszystkie egzaminy, za kilka miesięcy będzie mógł pochwalić się wyższym wykształceniem. - Nauka jest dla mnie równie ważna, jak piłka nożna. Każdy mecz jest dla mnie jak szkolna kartkówka. Mecz z Zagłębiem chyba zaliczyłem, co? - uśmiecha się napastnik Legii, Adrian Paluchowski (22 l.).

Już podczas przygotowań do sezonu "Paluch" był w wybornej formie - w pięciu sparingach strzelił 6 goli. Skuteczny był również w Lidze Europejskiej, a teraz także w Ekstraklasie. Młody zawodnik strzelił Zagłębiu dwie bramki, po jego zagraniu padł też kolejny gol.

- Po meczu zadzwoniłem do mamy. Poradziła mi, żebym... zmienił dilera - zwierza się "Super Expressowi" Paluchowski. - To takie nasze dowcipy. Kiedyś mama dokuczała mi, więc w żartach odgryzłem się, mówiąc, żeby "zmniejszyła działkę". Więc teraz odpowiedziała mi tym samym. Ale oczywiście w domu wszyscy się cieszą z moich sukcesów.

Rodzice na każdym kroku przypominają Paluchowskiemu, że najważ-niejsza jest nauka.

- Raz nawet usłyszałem od mamy, że jeśli nie będę się uczył, to skończę z łopatą w rowie - zdradza "Paluch". - Wziąłem sobie to do serca. Kończę właśnie studia na kierunku turystyka. Jeszcze nie zdarzyło mi się, żebym nie zdał egzaminu. W piątek oddałem pani promotor moją pracę licencjacką. Mój przykład chyba pokazuje, że można pogodzić wyczynową grę w piłkę z nauką. Kariera nie trwa wiecznie, później też coś trzeba robić.

Adrian zawsze znakomicie radził sobie w szkole. Problemy miał tylko z powodu stresu.

- Kiedy wszedłem na ustną maturę z niemieckiego, serce mało mi nie podeszło do gardła i ze strachu zacząłem mówić po angielsku! Ale zdałem. Nie żałuję lat nauki, bo teraz płynnie mówię po angielsku, dogadam się też po niemiecku. Kiedyś uczyłem się też włoskiego i japońskiego! Jestem fanem japońskich bajek "Manga", więc poszedłem na cztery lekcje. I znudziło mi się - śmieje się Adrian.

Kiedy był wypożyczony do Znicza Pruszków, strzelał jak na zawołanie. W Legii długo nie mógł pokazać pełni umiejętności.

- Wejście do drużyny miałem trudne. Najgorsze było wkupne, czyli taki chrzest w zespole. Musieliśmy podrywać gumową lalę, a potem... naszego skauta, Marka Jóźwiaka! Starszyzna stała z boku i się śmiała. Jeszcze ciekawiej było w Agrykoli, gdzie wylewano wodę na korytarz, a młodzież musiała pokonać dystans kraulem - opowiada Adrian, który w tym sezonie zamierza strzelić co najmniej 7 goli.

- Jeśli strzelę więcej, to miło się rozczaruję. Moją ulubioną liczbą jest 16. Może to dobry znak? - kończy z nadzieją.

Najnowsze