"Super Express": - Niedawno rozmawialiśmy o twoim domu w Berlinie i planach na przyszłość, nawet nie wspominałeś wtedy o grze w Lechu...
Artur Wichniarek: - Bo wtedy nie było jeszcze propozycji z Lecha. Ona padła pod koniec ubiegłego tygodnia. Przez weekend miałem czas do zastanowienia. We wtorek podjąłem decyzję i tego samego dnia dotarłem do Poznania. Mój menedżer Andrzej Grajewski jest na miejscu, to też pomogło szybko załatwić transfer.
- Czy to Andrzej Juskowiak namówił ciebie na grę w Lechu?
- Andrzej skontaktował się ze mną i zabiegał o ściągnięcie mnie do Lecha. Ale wszystko było uzgodnione z trenerem Zielińskim, który uznał, że mogę przydać się drużynie.
- Miałeś też propozycję z 2 Bundesligi, z Unionu Berlin. Czyżby oferta Lecha była lepsza finansowo?
- O wyborze Lecha nie zadecydowały pieniądze. Po 10 latach gry w Bundeslidze sprawy finansowe nie były aż tak ważne. Nie przyjechałem do Polski się dorobić. Zadecydowały względy sportowe, to że będę mógł powalczyć o dużą stawkę, i to w klubie, w którym jako 17-latek zadebiutowałem w polskiej lidze.
- Masz tylko 2 tygodnie na zgranie się z zespołem przed pierwszymi meczami w eliminacjach LM. Trochę mało.
- To kończmy rozmowę, bo każda chwila jest cenna... (śmiech). Jeśli testy medyczne, które przejdę za chwilę, wypadną pomyślnie, to jeszcze dzisiaj dołączę do kolegów w Austrii. Chcę jak najszybciej poznać nowych kolegów i zgrywać się z nimi.
- Na jak długo podpisałeś kontrakt?
- Na rok z opcją przedłużenia na kolejne 12 miesięcy.
- A co z żoną i córkami, ściągasz je do Poznania?
- Nie, zostają w Berlinie. Córka pójdzie tam do szkoły. To dla mnie nowa sytuacja, ale jakoś to rozwiążemy.