Pierwsze pół godziny nie zapowiadało pogromu. Legia grała ospale, nie stwarzając sobie sytuacji strzeleckich. - Za to, co moi piłkarze wyprawiali na początku, jeszcze im się porządnie oberwie - żartował po spotkaniu trener Jan Urban. - Trudno wytłumaczyć to, co się działo przed przerwą, tak przecież nie można grać. Podeszli do meczu nieprofesjonalnie, chyba byli przekonani, że skoro grają z beniaminkiem, to bez problemu uda im się wygrać - irytował się szkoleniowiec Legii.
Rozkojarzonym "wojskowym" pomogli... rywale, którzy sami strzelili sobie kuriozalnego gola. Po zamieszaniu w polu karnym piłka spadła na głowę stojącego na linii bramkowej Szymona Kapiasa, który zamiast ją wybić, wpakował ją do siatki.
Lubinianie jeszcze w pierwszej połowie mogli odpowiedzieć bramką, bo okazje mieli doskonałe. Jednak razili nieskutecznością. - To był decydujący okres meczu, gdybyśmy wyrównali, to spotkanie potoczyłoby się zupełnie inaczej - narzekał szkoleniowiec gości Andrzej Lesiak. - Potem Legia wykorzystała kontrę i ten gol podciął nam skrzydła. Nie mogliśmy się pozbierać.
Podłamani lubinianie w drugiej połowie zupełnie pogubili się w obronie. Ich katem okazał się Adrian Paluchowski, który dwa razy ośmieszył potężnego stopera Zagłębia, Sretena Sretenovicia.
- Sretenović to kawał chłopa, więc w pojedynkach z nim musiałem mocno trzymać się na nogach i wykorzystywać swoją szybkość. To mi się udało - cieszył się "Paluch". - Pierwsza połowa była w naszym wykonaniu fatalna, ale trener tak nas zrugał w przerwie, że się obudziliśmy.