"Super Express": - Luquinhas mówi, że to właśnie panu najwięcej zawdzięcza. A pan jak wspomina współpracę z nim?
Rubens Mota: - Lucasa poznałem w 2012 roku. To wtedy trafił do naszego projektu, piłkarskiej szkółki Pro Vida. Od razu zauważyłem, że ma wielki talent, wyróżniał się szybkością, ale widać było też trochę mankamentów, elementów, nad którymi trzeba było pracować. Niemniej wspomniana szybkość i inteligencja w grze pozwalała mieć nadzieję, że ten chłopak poradzi sobie w świecie piłki. A praca z nim była wielką przyjemnością. To mój najbardziej znany wychowanek, duma naszego projektu i inspiracja dla innych. Nigdy nie sprawiał żadnych problemów, ani na boisku, ani poza nim.
- Powoli poznajemy jego styl, ale pan zna go od zawsze. Czy jest jakiś znany brazylijski piłkarz, którego Luquinhas przypomina na boisku?
- Mi zawsze przypominał Kakę.
- A jaka jest jego naturalna pozycja na boisku? Bo różni trenerzy różnie to widzą...
- U nas zawsze grał cofniętego napastnika, z "10" na plecach.
- Luquinhas mówił mi, że nigdy nie zapomni panu tego, że potrafił pan przyjeżdżać po niego do domu, żeby mógł trenować. Tak było?
- Tak. Tak się zdarzało. Z różnych powodów planowanie tego wszystkiego nie było łatwe... Kiedy już nie miałem benzyny w moim samochodzie, to brało się kombi, należące do szkoły Pro Vida i dzięki temu można go było przywieźć na trening czy odstawić do domu. Ale dziś, z perspektywy czasu, widać, że ten wysiłek miał duży sens.
- A pamięta pan najlepszy mecz Luquinhasa w waszej szkółce?
- Wyróżniał się w każdym, ale jeden pamiętam szczególnie. To by mecz przeciwko Vasco da Gama, a to jeden z najlepszych zespołów w Brazylii. Lucas, który miał u nas pseudonim Boio (bawół - przyp. PK), ze względu na swoją siłę i szybkość, był wtedy naszym najlepszym napastnikiem. Żeby zmylić przeciwnika, pozamieniałem koszulki moim piłkarzom, tak, aby nie wiedzieli, który to Lucas. Ale... nie było szans, aby pozostał anonimowy. Znów tak się wyróżniał, że szybko go rozpoznali (śmiech).
- Po grze w Brazylii i Portugalii trafił do Polski. Zaskoczył pana ten kierunek?
- Tak. Bardzo mocno. Myślałem, że zostanie w Portugalii.
- A wie pan coś o Legii?
- Nie za wiele. Widziałem trochę zdjęć, urywki meczów. Ale Lucas mówił mi niedawno, że chce mnie tu zaprosić, żeby pokazać klub i jego historię.
- Myśli pan, że to piłkarz na duże granie? Na którąś z wielkich lig Europy?
- Ja w to wierzę od dnia, w którym go zobaczyłem.
- To nad czym musi pracować, aby taki transfer stał się faktem?
- Nad wykończeniem akcji. Zawsze o tym mówiliśmy, na to zwracaliśmy uwagę.
- Luquinhas wydaje się być człowiekiem skromnym, spokojnym. Jak by pan opisał jego charakter?
- Najprościej? To wojownik, marzyciel, który nigdy się nie poddał i nigdy nie zrezygnował z realizacji swoich marzeń.