- Wygrać trzy kolejne mecze w ekstraklasie, to nie jest takie „hop siup”! - opiekun białostoczan po końcowym gwizdku promieniał, podsumowując zwycięstwo słowami raczej rzadko słyszanymi na piłkarskich stadionach. Wygrana z chorzowskim beniaminkiem jego podopiecznym nie przyszła wcale łatwo. Gdyby Dominik Steczyk po centrze Macieja Sadloka głową uderzył piłkę o kilka centymetrów niżej, miast poprzeczki byłby gol dla Ruchu.
Brakowało też chorzowianom odwagi w pobliżu pola karnego rywala. - Za mało uderzeń próbowaliśmy oddawać – wzdychał szkoleniowiec Niebieskich, Jarosław Skrobacz, znajdując w owym braku decyzyjności podopiecznych ich „piętę achillesową”. - A przeciwnik właśnie tak zrobił i, przy szczęśliwym zbiegu okoliczności, wywozi trzy punkty – dodawał Skrobacz. Fart gości polegał na tym, że po strzale Bartłomieja Wdowika piłka zupełnie zmieniła kierunek, trafiając w piętę przebiegającego Nene i zupełnie myląc Michała Buchalika między słupkami bramki Ruchu.
- Balonu nie będziemy pompować, to dopiero piąta kolejka sezonu – przypominał Siemieniec. Ale też nie krył, że satysfakcji z trzech kolejnych wygranych swych podopiecznych. - Jesteśmy w trakcie pracy nad drużyną, która się rozwija, a przy okazji jeszcze punktujemy! Ale dla nas to... mało. Chcemy, aby licznik cały czas wzrastał! - deklarował po końcowym gwizdku trener Jagiellonii.
Patrząc na dotychczasowe wyniki białostoczan można mieć wrażenie, że luka po odejściu Marca Guala na Łazienkowską została załatana nader szybko i nader skutecznie!