"Super Express": - Będzie miał pan kłopoty w Krakowie przez to zdjęcie ze świnią...
Tomasz Kafarski: - To była prowokacja, dziś czuję się z tego powodu bardzo niezręcznie. Ale czasu nie cofnę, przy pierwszej okazji przeproszę naszych sympatyków za to niefortunne zdjęcie. A potem zrobię wszystko, by przekonać ich do siebie wynikami i dobrą grą Cracovii.
- Oferty z Krakowa nie przyjęli Jan Urban i Czesław Michniewicz. Czym skusił pana prezes Filipiak, że zdecydował się pan pracować ze słabą drużyną i wrogimi kibicami na trybunach?
- Wielkimi zarobkami. Żartuję. Nie interesuje mnie, kto odmówił Cracovii. Nie zdecydowałem się dlatego że nie miałem innych propozycji i nie mam z czego żyć. Lubię wyzwania, chcę pokazać, że za wcześnie skreślono i mnie, i Cracovię. Kiedy zacząłem pracę w Lechii, miałem osiem kolejek na to, by uratować zespół przed spadkiem. Teraz do końca sezonu pozostały dwa mecze więcej. Skoro udało się w Gdańsku, to dlaczego ma mi się nie udać w Krakowie?
- Choćby dlatego, że dzisiejsza Cracovia jest słabsza od tamtej Lechii. W "Pasach" nie ma kto strzelać bramek...
- Nie zgadzam się! Ofensywa to najsilniejsza formacja tego zespołu. Van der Biezen, Ntibazonkiza, Matulevicius czy Szałachowski mogą sami przesądzić o losach meczu. Z różnych przyczyn dotąd im się nie udawało. Przyszedłem po to, aby to zmienić.
- Postawiłby pan duże pieniądze na to, że Cracovia utrzyma się w Ekstraklasie?
- Nie bawię się w obstawianie. Gdybym jednak nie wierzył, że uda się uratować przed spadkiem, toby mnie tu nie było.