„Dzięki Trenerowi zostałem mistrzem Polski. (…) Ale to niewielkie dokonanie w porównaniu z tym, jak bardzo ubogacił mnie jako człowieka” – to chyba najważniejszy fragment przesłania byłego reprezentanta kraju.
To wielce symboliczne zdania. W przypadku Oresta Lenczyka refleksja na temat wpływu na ludzi jego osobowości, sposobu bycia i stosowanych metod treningowych przychodziła dopiero po pewnym czasie od rozstania. W trakcie współpracy, gdy bywał dla piłkarzy przełożonym i dysponentem ich losów, wielu z nich go nie lubiło. No bo bywał bezkompromisowy w słowach i czynach.
Przykłady? Tę anegdotkę przytoczył w „Spalonym” inny wielki człowiek z historii Wisły, Andrzej Iwan; wcześniej usłyszałem ją osobiście z ust jej bohatera. Kiedy Marek Motyka dołączył do „Białej Gwiazdy” w mistrzowskim sezonie, nieokiełznany apetyt górala od razu zwrócił uwagę Lenczyka. „Marek, ty jedz” – rzucił mu przy jednym ze wspólnych posiłków drużyny. „Przecież jem” – odparł zdziwiony zawodnik. „Ty nie jesz, ty żresz” – dostał natychmiastową ripostę w lenczykowym stylu.
Jest i przeciwległy biegun: to właśnie Orestowi Lenczykowi swój znany na cały kraj pseudonim „Nędza” zawdzięcza Piotr Włodarczyk. Taki był komentarz szkoleniowca, gdy zobaczył swego chorzowskiego wówczas podopiecznego na przedmeczowej zbiórce – zakatarzonego, z załzawiony oczami i gorączką.
Trudnych sytuacji w prawie 40-letniej przygodzie z ekstraklasą miewał szkoleniowiec wiele. Czasem reagował bardzo ostro – dla Adama Musiała, przecież medalisty MŚ 1974, w Wiśle nie było miejsca, bo starszy od niego ledwie o kilka lat trener nie zdzierżył nałogu obrońcy. Z drugiej strony – balował wtedy niemal cały zespół krakowski…
Z podopiecznymi zadzierał, owszem – ale w imię dobrze przez niego pojmowanej uczciwości. Brak umiejętności nazywał po imieniu, cenił zwykłą ludzką mądrość. Uczył jej, czasami każąc graczom rozwiązywać krzyżówki i zadania logicznej. „Jeśli piłkarz jest matołem, to potrzebuje menedżera, a jak jest inteligentny, to sobie sam poradzi” – to jeden z jego aforyzmów. Tego o identycznym kolorze czekolady i g...a w całości przytaczać nie będziemy; polityczna poprawność mogłaby jego autorowi przypiąć absurdalną łatkę rasisty…
I jeszcze dwie symboliczne historie na styku sportu i mediów. W pierwszej połowie lat 80. pracę w Ruchu Orest Lenczyk wymówił w niezwykłych okolicznościach. Gdy w drzwiach autobusu zabierającego zespół na zimowe zgrupowanie zobaczył dziennikarza, częstokroć bezzasadnie „podszczypującego” go na łamach lokalnego dziennika, po prostu wysiadł z wozu i… tyle go widziano w tym sezonie.
Wiele lat później na tym samym obiekcie z konferencyjnej sali dostał zaś pytanie o zawodnika, którego zmienił w trakcie gry. Usłyszawszy je, zadumał się na chwilę, a potem odpalił: „Ma pan rację. Pójdę i go przeproszę!”. I rzeczywiście wstał i wyszedł…
Na koniec jeszcze raz Mila: „Na początku naszej znajomości byłem nieufny, (…) po czasie wszystko przybrało na znaczeniu. (...) Zrozumiałem tę lekcję, Trenerze”. Szkoda, że kolejnych lekcji – dla piłkarzy, dla dziennikarzy, dla innych szkoleniowców – już nie będzie…