Zlatan Alomerović, Korona Kielce - Sandecja Nowy Sącz

i

Autor: CYFRA SPORT

Zlatan Alomerović po skandalu w Pucharze Polski: Nie mogę dojść do siebie, oglądałem ten atak ze sto razy

2019-09-25 21:55

Od meczu Gryf Wejherowo - Lechia Gdańsk (2:3) minęła już doba, ale wciąż jest głośno o tym spotkaniu, a wszystko przez atak rakietnicą na bramkarza gości, Zlatana Alomerovicia (28 l.). W tej sprawie sypią się oświadczenia różnych stron, ale jak czuje się sam zaatakowany zawodnik? - Pierwszą noc po tym wszystkim miałem bardzo słabą, praktycznie nie spałem. Wciąż nie mogę dojść do siebie - przyznaje w rozmowie z "Super Expressem" serbski bramkarz Lechii.

"Super Express": - Trochę czasu już od tego incydentu minęło. Wciąż jesteś w szoku czy doszedłeś do siebie?
Zlatan Alomerović: - Wciąż jestem w szoku, nie, jeszcze nie doszedłem do siebie. Nadal staram się zrozumieć jak mogło dojść do czegoś takiego, na piłkarskim boisku, w 2019 roku i jakie byłyby skutki, gdyby ta rakietnica mnie trafiła. Bo to, że nie doszło do tragedii, to tylko szczęście, nic więcej. Niecały metr zadecydował o tym, że teraz mimo wszystko możemy rozmawiać. Powiem szczerze, że pierwszą noc po tym co się stało miałem bardzo kiepską, nie spałem praktycznie wcale...

- Oglądałeś nagranie wideo z momentu wystrzelenia tej rakietnicy?
- Tak. Oglądałem.

- Raz, czy więcej?
- Obejrzałem to chyba ze sto razy! W normalnym tempie, w zwolnionym... Ten obrazek jest przerażający, najgorsza jest ta potworna szybkość z jaką to leciało w moim kierunku. Zresztą, tych rakietnic było kilka. Tę ostatnią, która przeleciała najbliżej mnie, zobaczyłem kątem oka w ostatniej chwili. Wydaje mi się, że wykonałem ruch do przodu, żeby uniknąć uderzenia, ale może to złudne, może ten ruch wykonałem po tym jak już mnie minęła. Sam nie wiem, to ułamki sekund. W całej tej koszmarnej sytuacji są dwa małe "szczęścia": że mnie nie trafiła, a gdybym jednak został ugodzony, to że leciała na wysokości mojego pasa. Może skończyłoby się złamanymi żebrami? Ale może czymś gorszym, zwłaszcza gdyby to leciało na wysokości głowy? Nie wiem, bo nigdy czegoś podobnego nie doświadczyłem.

- No właśnie. Jakie było najgorsze tego typu wydarzenie, z jakim spotkałeś się ze strony kibiców drużyny przeciwnej?
- Kiedyś, jako gracz rezerw Borussii Dortmund, grałem mecz z Hansą Rostock. Ten klub też ma agresywnych fanów. Wtedy niedaleko mojej bramki wylądowała petarda, która ogłuszyła mnie na kilka minut. Ale to było kilka minut, nieporównywalne z tym co wydarzyło się w tym ostatnim meczu...

- Po tym jak obok ciebie fruwały rakietnice potrafiłeś się skupić na grze?
- W pierwszej połowie nie bardzo, bo obawiałem się, że skoro poleciało już kilka, to mogą polecieć i kolejne. Starałem się kontrolować wydarzenia na boisku, ale jednym okiem sprawdzałem też czy znów coś nie leci. W drugiej połowie było już lepiej, bo moja bramka była dalej od miejsca, z którego strzelano.

- Flavio Paixao mówił mi, że nie chcieliście kontynuować tego meczu...
- W takich warunkach nie chcieliśmy. Bo nikt nie mógł się czuć bezpiecznie. Ani my, ani sędzia, ani nawet chłopcy do podawania piłek, bo przecież jeden z nich był blisko linii lotu tej rakietnicy. To nie były warunki do gry w piłkę. Uważam tak jak Flavio: natychmiast po tym ataku rakietnicami ten mecz należało zakończyć. Choć teraz, momentami, sam mam wyrzuty sumienia, że nakrzyczałem na sędziego. Ale to były wielkie emocje. On chyba nie zdawał sobie sprawy, nie widział dokładnie zajścia, bo akcja toczyła się gdzie indziej.

- Jak twoja rodzina zareagowała na to co się stało?
- Po meczu dostałem ponad 100 wiadomości z pytaniami jak się czuję i jak to możliwe, że doszło do czegoś takiego. Żona była w szoku. Mieszka ze mną w Gdańsku, śledziła mecz w internecie i widząc, że został przerwany, zaczęła wchodzić na różne strony związane z Lechią, aby sprawdzić co się dzieje. Przeraziła się, po powrocie do domu oczywiście mocno mnie wyściskała, ale nie było i nie jest nam do śmiechu. Puchar to są bardzo fajne rozgrywki, czasem pełne niespodzianek, gdzie małe kluby mogą walczyć z większymi... Ale chyba nie o to chodzi, aby w trakcie meczu strzelać do kogoś z rakietnicy...

- Gryf wydał oświadczenie. Potępia zdarzenie, czytamy o zabezpieczeniu monitoringu, współpracy z policją, ale był też fragment mówiący o tym, że klub nie bierze odpowiedzialności za takie zachowania...
- Na ten mecz nie mogli przyjechać  kibice Lechii. Ze względów bezpieczeństwa. Czyli, jednak ktoś miał świadomość, że coś się może wydarzyć. Przed stadionem widzieliśmy ze 20 policyjnych samochodów, ale na stadionie żadnego policjanta. Nie wiem jak ci ludzie mogli wnieść coś takiego, ale wiem jedno: powinni być złapani i już nigdy nie mieć prawa wejść na stadion.

- Myślisz, że ta sytuacja spowoduje zdecydowane działania czy rozejdzie się po kościach?
- Polska federacja powinna surowo ukarać za coś takiego. Nie jestem prawnikiem, ale politycy też powinni pomóc w tej walce z przemocą. Tym razem, choć było blisko dramatu, jeszcze się udało. Ale następnym razem możemy mieć już mniej szczęścia. Tym razem to ja byłem bliski, żeby stać się ofiarą. Ale jeśli nic z tym nie zrobimy, to ta rakietnica może trafić każdego na stadionie. Piłkarza, sędziego, kibica, działacza, dziecko...

- Za kilka dni gracie kolejny mecz, tym razem z Legią. Nie boisz się, że uraz, lęk pozostanie?
- Nie, bo na boiskach Ekstraklasy nigdy nic takiego nie widziałem. Nie sądzę, aby w ciągu kilku dni znów ktoś zaatakował piłkarza w ten sposób. Jestem przekonany, że dojdę do siebie. Ale w tym momencie wciąż jestem w szoku. Natomiast, żeby była jasność: ja uwielbiam pełne stadiony, rywalizację również na trybunach. Ale korzystając z okazji mam apel do kibiców: kibicujcie swojej drużynie, róbcie hałas, ale nie próbujcie niszczyć rywali. Bo nie o to w futbolu chodzi.

Najnowsze