Środowy finał Ligi Europejskiej może nie zawiódł kibiców, ale miał długie momenty, gdy na boisku działo się niewiele. Na pewno na pochwałę zasłużyła Benfica Lizbona, która podeszła do spotkania bez respektu dla rywala i wiele razy miała przewagę i była po prostu lepsza od Chelsea.
Okazało się, że wyszydzany przez kibiców "The Blues" Rafa Benitez jednak coś jeszcze potrafi, a jego zespół grał konsekwentnie aż do ostatniego gwizdka sędziego i - co niespotykane - cały mecz w tym samym składzie personalnym. Hiszpan bowiem nie wykorzystał ani jednej zmiany.
>>> Chelsea - Benfica: Zdjęcia z wręczenia pucharu
Chelsea wygrała, bo miała Fernando Torresa, który tak na dobrą sprawę widoczny był praktycznie tylko raz - gdys trzelał z zimną krwią gola.
W środku pola rządził i dzielił Frank Lampard, a bramka w doliczonym czasie gry chyba mówi sama za siebie. Chelsea do końca utrzymała koncentrację, podczas gdy piłkarze Benfiki już chyba myśleli o dogrywce i ewentualnych rzutach karnych.
Bohaterem został Branislav Ivanović i faktycznie - bramka Serba w doliczonym czasie gry była i łada i niezwykle ważna. Osobiście żałuję jednak, że kilka minut wcześniej piłka wylądowała na poprzeczce po potężnym strzale sprzed pola karnego w wykonaniu Lamparda. Tak piękny gol mu się po prostu należał, co byłoby pięknym ukoronowaniem kariery najskuteczniejszego strzelca "The Blues" w historii.