Ryszard Komornicki w 1986 roku awansował z Biało-Czerwonymi do 1/8 finału mundialu w Meksyku. Doskonale zdaje sobie sprawę, ile wysiłku kosztował jego i jego kolegów tamten wynik, gorzko oceniony w kraju. Dlatego docenia osiągnięcie podopiecznych Czesława Michniewicza w Katarze. I... czeka na podobne wynik w wykonaniu Szwajcarów. „Super Express” porozmawiał z nim m.in. o podtekstach szwajcarsko-serbskiej rywalizacji.
„Super Express”: - Jakie nastroje nad Jeziorem Bodeńskim?
Ryszard Komornicki: - Choć szwajcarskim kibicom marzy się nawet coś więcej, niż 1/8 finału, nie ma wielkiej histerii. Miejscowi nie są zbyt wylewni, wręcz przeciwnie: raczej oszczędni w formułowaniu przedmeczowych oczekiwań. Podchodzą spokojnie do mistrzostw, nie są one tematem numer jeden w kraju
- Do wyjścia z grupy potrzeba niewiele. Remis powinien wystarczyć.
- Ale tutejsi eksperci przypominają, że niebezpiecznie grać na remis. A poza tym Szwajcarzy mają niezły zespół. Grają to, co potrafią, nie mając w swych szeregach gwiazd światowego futbolu. Z Brazylią nie musieli przegrać, zagrali otwartą piłkę. Wysoko atakowali, utrzymywali się przy piłce. Widać szwajcarskie wyszkolenie.
- Jak daleko mogą zajść?
- Życzyłbym im awansu do finału i meczu o złoto z... Polakami. A poważnie: w porównaniu z faworytami turnieju, Szwajcarom brakuje siły ognia w przodzie: klasycznego snajpera, łowcy goli. Do tego dochodzi nieobecność Xherdana Shaqiriego, ważnej postaci w ofensywnej grze Szwajcarów. Nie ma zawodnika, który mógłby go zastąpić. Dobra lewa, potrafi uderzyć, jeden na jeden. Dobrze byłoby, żeby zagrał w meczu z Serbią. Ale nawet z nim ćwierćfinał może być maksimum, jakie osiągną Helweci. Choć trener Murat Yakin powtarza, że marzy mu się coś więcej.
- Yakin jest typem wojownika, zdolnego zaprowadzić swych podopiecznych na podium?
- Kończyłem z nim kursy trenerskie, w ich trakcie razem na obiady chodziliśmy. W 2012 zastąpiłem go na ławce trenerskiej FC Luzern, potem spotykaliśmy się po przeciwnych stronach barykady w meczach ligowych. Poza tym szwajcarscy trenerzy raz na 3-4 miesiące spotykają się na wspólnej kolacji, by porozmawiać o bieżących trendach, wymienić się doświadczeniami. Rozmowy z nim zawsze były ciekawe. A jak daleko zajdzie z drużyną? Zobaczymy.
- Mecz z Serbią, decydujący o wyjściu z grupy, będzie grą z podtekstami. Wiadomo: Granit Xhaka i Xherdan Shaqiri mają korzenie kosowskie i mocno przypomnieli o tym rywalom już podczas mundialu w Rosji, demonstrując podwójnego orła albańskiego po golach. Znów będzie skandal?
- Kilka lat temu zrobili błąd z tym orłem w meczu z Serbią. Myślę, że od tamtej pory już trochę wydorośleli i nie będą znów mieszać piłki z polityką. Że można od niej uciec, pokazali piłkarze Iranu i USA. Tu, w Szwajcarii, media w ogóle nie podgrzewają tego tematu. I dobrze, bo ja sam ma w drużynie paru Kosowarów i Albańczyków. To ludzie, którym trudno utrzymać emocje pod kontrolą. Ale od takich ludzi, jak Shaqiri czy Xhaka trzeba tego wymagać. Wierzę, że będzie walka sportowa, a nie demonstracje polityczne. Najlepiej byłoby, żeby Granit Xhaka robił to, czego od niego oczekuje cała Szwajcaria: był liderem reprezentacji, jej mózgiem.
- Generalnie jak się panu podobała faza grupowa mistrzostw?
- Nie miałem do niej cierpliwości, oglądanie wielu meczów kończyłem przed ostatnim gwizdkiem. Dobrze, że drużyny muszą mieć różne kolory koszulek, bo w przeciwnym wypadku trudno byłoby czasem odróżnić je na murawie... Owszem, w pierwszej serii gra się zachowawczo, by „na dzień dobry” nie przegrać. Ale w Katarze większość grała tak samo i w kolejnych spotkaniach. Tak samo, czyli po prostu... nudno.