Pamiętam doskonale euforię na stadionie po wygranych rzutach karnych ze Szwajcarią (Euro 2016), pamiętam też jak rozbici wychodziliśmy ze stadionów po meczach z Czechami (Euro 2012), Kolumbią (mundial 2018) czy Słowacją (Euro 2020). Wszystkie te wydarzenia łączy jedna postać – Robert Lewandowski.
Bo reprezentacja nie tylko dziś, ale od lat ma twarz Lewandowskiego. Twarz pełną grymasu po porażkach, twarz pełną radości po golach, a od soboty także twarz zalaną szczerymi łzami szczęścia. - Na starość robię się chyba sentymentalny – powiedział po meczu Lewandowski.
Kiedy przekazywał nam w strefie wywiadów stadionu w Dosze, że gola dedykuje zmarłemu tacie i wspierającej go rodzinie, szkliły mu się oczy. Łamał głos. Myśli odlatywały gdzieś w nieznanym kierunku. Widzieliśmy herosa z boiska, człowieka niezniszczalnego, bohatera tłumów jako zwykłego chłopaka z Leszna, który właśnie spełnił największe marzenie w życiu. Strzelił gola na mistrzostwach świata. Oby dopiero pierwszego, oby ten piękny sen chłopaka z Leszna na tym mundialu trwał jeszcze długo.