Ćwierćwieczną hibernację Liverpoolu w lidze wytłumaczyć nie sposób. 'The Reds' sięgali po Puchary Anglii, wygrywali Puchar UEFA i Ligę Mistrzów, ale Premiership pozostawała niezdobyta. Nie pomagali wybitni trenerzy. Gerard Houllier w jednym roku potrafił doprowadzić drużynę do pięciu trofeów, ale akurat do krajowego tytułu nawet się nie zbliżył. Podobnie Rafael Benitez. Hiszpan na Anfield stworzył najlepszą ekipę Europy, ale przy okazji tylko przychylność UEFY sprawiła, że w następnym roku nie wylądował na obrzeżach kontynentalnego futbolu.
>>>Valdes wróci dopiero jesienią?
I to, co nie udało się najtęższym europejskim strategom, może stać się rzeczywistością za sprawą żółtodzioba z Irlandii Północnej - Brendana Rodgersa. To jakby nie móc zostać mistrzem Formuły 1 za kierownicą Ferrari, a sukces osiągnąć natychmiast po przesiadce do bolidu Toro Rosso. Istny chaos, choć jak twierdzą niektórzy - nie ma nic bardziej uporządkowanego niż bezmyślne losowanie.
Ostatnie wyniki 'The Reds' przeczą wszelkim prawom futbolowej logiki. Latem nie doszło w sztabie trenerskim do trzęsienia ziemi, zabrakło głośnych transferów, a zespół oparto na schematach, które w przeszłości zdążyły już wielokrotnie zawieść. To trochę tak, jakby miesiącami leczyć uczucie kaca i zmęczenia kolejnymi - coraz większymi - dawkami alkoholu, a potem bezradnie poszukiwać diagnozy złego samopoczucia.
>>>Zidane znowu najlepszy. Nawet tam, gdzie akurat wcale nie był
A jednak sprawdziło się. Przez lata obserwowanie spotkań 'The Reds' przypominało cierpienia kibiców curlingu. Dziś kolejne pojedynki podopiecznych Brendana Rodgersa z czystym sumieniem można klasyfikować w kategoriach widowiska. Równie efektownie, efektywnie i z podobnym rozmachem, jak ekipa z Anfield, nie gra dziś nikt w Premiership.
Osoba szkoleniowca odgrywa tutaj decydującą rolę. Suarez w kilka miesięcy z awanturnika stał się czołowym piłkarzem świata. Sturridge'a już w Chelsea chwalił Carlo Ancelotti, ale dopiero na Anfield jego talent eksplodował. Anglik jest na razie jak rosyjska Katiusza. Bywa nieskuteczny, ale nie ma przeciwnika, który mógłby go zatrzymać. Może próbować blokować, odcinać od podań, ale jeśli napastnik Liverpoolu wpadnie w odpowiedni rytm, rywalom pozostaje czekać na wyrok. Z Urugwajczykiem tworzą bodaj najlepszy duet napastników świata.
>>>Krychowiak w Arsenalu?
To nie koniec. Steven Gerrard wrócił na pozycję, na której zaczynał karierę i dziś wydaje się niemal doskonałym połączeniem Xabiego Alonso oraz Andrei Pirlo. Podanie godne Hiszpana, oszczędność w ruchach podobna do Włocha, a na dodatek jeszcze statystycznie zbliża się do swoich najlepszych sezonów. I to w momencie, gdy operuje często w linii z parą stoperów. Profesor.
A Raheem Sterling? Pół roku temu klasyfikowaliśmy go gdzieś pomiędzy Stewardem Downingiem, a amebą. Jeśli czymś błysnął od początku kariery, to przede wszystkim jurnością i mocnymi lędźwiami. W tej chwili wydaje się najlepszym angielskim skrzydłowym. A przynajmniej jedynym, który może zaproponować coś wykraczającego poza schemat: kopnij, biegnij, wrzuć. Albo Jordan Henderson. Miał być następcą Gerrarda, a Rodgers zrobił z niego to, co przez lata Ferguson próbował z Carricka: uzdolnionego zadaniowca.
>>>Fortuna Radwańskiej coraz większa!
I tak wymieniać możemy dalej. Jedyny problem Liverpoolu to defensywa. Nie było chyba jeszcze tak wesołego w tyłach mistrza Anglii. Martin Skrtel to dzisiaj największy atut Manchesteru City i Chelsea, a Kolo Toure mógłby wręcz uchodzić za przyjaciela Mourinho. Słowak to prawdziwy skarb Premiership: równie bramowstrzelnego stopera nie widzieliśmy już dawno. Jego wada wiąże się z pewną uniwersalnością: nie robi mu różnicy, który bramkarz wyjmuje piłkę z siatki.