Andrzej Juskowiak

i

Autor: Cyfrasport Andrzej Juskowiak docenia postawę Lecha w rundzie jesiennej

We wtorek gramy z Mołdawią

Andrzej Juskowiak w Kiszyniowie ustrzelił hat-tricka. „Dziś obie reprezentacje dzieli jeszcze większy dystans” [ROZMOWA SE]

2023-06-18 15:50

Sześciokrotnie do tej pory Polacy potykali się z Mołdawianami w oficjalnych meczach. Najwyższą wygraną – w październiku 1997, w eliminacjach MŚ’98 – zapewnił nam Andrzej Juskowiak. W wygranym 3:0 boju na nieistniejącym już Stadionie Republikańskim w Kiszyniowie ustrzelił hat-tricka. W rozmowie z „Super Expressem” kreśli scenariusz, który ma Biało-Czerwonym przynieść trzy punkty.

„Super Express”: - Ma pan koncie 39 reprezentacyjnych meczów. Ten w Kiszyniowie wspomina pan najchętniej?

Andrzej Juskowiak: - Patrząc na rangę przeciwnika – niekoniecznie. Ani wtedy, ani teraz – dziś zresztą obie reprezentacje dzieli jeszcze większy dystans – Mołdawia nie jest reprezentacją, której polscy piłkarze powinni się obawiać. Ale oczywiście nawet w starciu z takim przeciwnikiem - głęboko cofniętym, zostawiającym mało miejsca, który właściwie chce tylko przeszkadzać - znacznie trudniej się wypracowuje sytuacje, niż je kończy. Dojście do trzech okazji i zamienienie ich na gola to już swego rodzaju wyczyn, zwłaszcza w meczu eliminacyjnym Mnie się udało, choć mam świadomość, że nie były to jakieś spektakularne gole, i nie były to mocne strzały. No, może ten trzeci, z lewej nogi. Pozostałe bramki były sytuacyjne, raczej po precyzyjnych, mierzonych uderzeniach.

- Mówi pan o zwiększeniu się w ciągu tego ćwierćwiecza różnicy między mołdawskim a polskim futbolem...

- Nie tylko o futbol chodzi i o pojedynczych zawodników. Trzeba patrzeć też na rozwój i możliwości społeczeństw, krajów. My przez te ćwierć wieku zrobiliśmy ogromny krok ku Zachodowi: nowe stadiony, zarobki, świadomość piłkarzy, możliwości transferu – to wszystko tworzy przepaść między obiema reprezentacjami. Spójrzmy, skąd my czerpiemy do niej zawodników; na jakim poziomie rywalizują na co dzień, a gdzie grają Mołdawianie. Nie ma porównania.

- Ale Mołdawianie potrafili zremisować bezbramkowo z Czechami, którym mu ulegliśmy wyraźnie. Ostrzeżenie?

- Na pewno niespodzianka patrząc na to, jak Czesi łatwo znaleźli sposób na nas. Z Mołdawią się im to nie udało, ale… być może świadczy to o tym, że nie są tak mocni, jak wydawało się to po meczu z Polską. I że może to my w tamtym spotkaniu w Pradze zagraliśmy poniżej naszych możliwości. W Kiszyniowie będziemy zdecydowanym faworytem, bo na każdej pozycji mamy zawodników potrafiących zrobić różnicę, zwłaszcza na tle takiego przeciwnika. Ale – jak to takich grach bywa – najważniejsza jest szybko zdobyta bramka. Po to, by nie musieć przez kilkadziesiąt minut „bić się” z rywalem.

- Jak ją zdobyć?

- Grać szybko piłką - tak, by doprowadzić do sytuacji, w której ktoś się zmęczy, spóźni z interwencją, z asekuracją. Wolne rozgrywanie i budowanie akcji to woda na młyn do rywali. Przy długo utrzymującym się remisie zaczniemy się denerwować i… może być kłopot. Ale tego scenariusza pod uwagę nie biorę.

- Ćwierć wieku temu wasz mecz w Kiszyniowie był pierwszym meczem Janusza Wójcika, teraz Fernando Santos poprowadzi kadrę dopiero po raz czwarty Santosa. Widzi pan podobieństwo sytuacji?

- W tamtej reprezentacji było wielu olimpijczyków z Barcelony. Doskonale więc znaliśmy nowego selekcjonera, jego treningi, nastawienia taktyczne, sposób mobilizacji. Dziś, mimo rozegrania trzech meczów, zapewne obie strony: selekcjoner i reprezentanci – wciąż jeszcze się poznają.

- A widzi pan już jaką formę „pieczęci Santosa” w grze reprezentacji?

- Pomysł – choćby na odmłodzenie reprezentacji - widać, ale pewnie musi to zabrać trochę czasu. Nie mamy przecież 50 zawodników regularnie grających w silnych klubach europejskich, jak jest to w przypadku Portugalii. Margines błędu w selekcji i nakreślaniu zadań jest więc dużo mniejszy. Santos zderza się z nową dla niego rzeczywistością. Musi jak najlepiej wykorzystać te atuty, które oferują mu Biało-Czerwoni. Owszem, zapewne ma plan taktyczny dla każdego zawodnika z osobna, ale – jak pokazał mecz z Czechami – wcale nie jest łatwo wcielić go w życie u podopiecznych, nawet jeśli się ma w CV tytuł mistrza Europy w roli selekcjonera. Widać myśl przewodnią: zwraca uwagę, żeby wszyscy bronili, bo to coś, co buduje. Ale na fajerwerki musimy trochę poczekać.

- Jest ktoś, na kogo w tej odmłodzonej reprezentacji liczy pan szczególnie?

- Bardzo ciekawym zawodnikiem jest Nicola Zalewski. Podoba mi się jego nastawienie. Wykorzystuje każdy kontakt z piłką, by zrobić coś w ofensywie. Nie chodzi mu tylko o to, żeby bezpiecznie przyjąć i odegrać – by akcja na nim się nie złamała. Ma coś, co cechuje zawodników robiących różnicę: z każdej akcji chce wyciągnąć maksa, zrobić akcję zakończoną albo dograniem w pole karne, albo bramką. Jest odważny, co w reprezentacji wcale nie jest łatwe i oczywiste, zwłaszcza w jego wieku

- Kto będzie „drugim Juskowiakiem” we wtorkowym meczu?

- Największe szanse ma oczywiście Robert Lewandowski. Tak, jest trochę starszy niż ja wtedy, ale w dzisiejszej piłce to nie ma znaczenia. U Roberta wciąż widzę pazerność na gole; już pierwsza sytuacja bardzo go napędza, a tu – oby! - trochę ich powinniśmy mieć. Więc może to być mecz, w którym „Lewy” wyrówna mój wynik. A może poprawi? Tego mu życzę!

Sonda
Kto wygra mecz w Kiszynowie?
Najnowsze