"Super Express": - Menedżer reprezentacji Jan de Zeeuw mówi, że blamaż ze Słowenią mógł wynikać z tego, że piłkarze przed meczem pili alkohol...
Roger Guerreiro: - Mogę mówić tylko o sobie: ja nie piłem. Wszyscy już chyba wiedzą, że ja w ogóle nie piję. Nawet nie tylko dlatego, że jestem profesjonalnym piłkarzem. Ja po prostu nie lubię alkoholu. A inni? Nie wiem, nie widziałem, nie mogę nic powiedzieć.
- Podobno po meczu z Irlandią Północną kilku zawodników prosiło Beenhakkera o pozwolenie wyjścia na dyskotekę. Trener zabronił, a oni i tak poszli.
- Znów mogę mówić tylko za siebie. Ja na żadnej dyskotece nie byłem. Zresztą tego typu rewelacje wypływają tylko po porażkach. Coś czuję, że gdybyśmy ze Słowenią wygrali, to nikt o żadnej dyskotece by nie mówił.
- Ale w Słowenii nie wygraliście... Potrafisz wytłumaczyć, dlaczego graliście tak słabo?
- Do tej pory tego nie rozumiem. Wyglądaliśmy jak drużyna, z której zupełnie uszło powietrze... Może to była presja, może rozpamiętywanie remisu z Irlandią Północną...
- Matematyczne szanse na awans wciąż mamy.
- Po spotkaniu ze Słowenią byłem wściekły. Ale potem przypomniałem sobie takie brazylijskie przysłowie, zresztą w Polsce jest chyba identyczne: "Nadzieja umiera ostatnia". Dopóki są choćby teoretyczne szanse, musimy walczyć!
- Tylko że już pod wodzą innego trenera...
- Powtórzę to, co mówiłem już wielokrotnie: będę do dyspozycji każdego selekcjonera. Bardzo wiele zawdzięczam Beenhakkerowi, ale ja gram dla reprezentacji, dla Polski, a nie dla jednej czy drugiej osoby! Już chyba udowodniłem, że zależy mi na grze w kadrze i że nie trafiłem do niej po znajomości.
- Jak będziesz wspominał współpracę z Leo?
- Zapamiętam miłe chwile. Pierwsze powołanie, debiut, EURO. Uważam, że Beenhakker dużo wniósł do polskiej piłki. W tych eliminacjach zagraliśmy kilka słabych meczów i pewnie jest w tym też wina selekcjonera, ale nie mniejsza nas - zawodników. Jesteśmy dorośli, każdy z nas powinien uderzyć się w pierś i zrobić solidny rachunek sumienia.
- Atmosfera wokół kadry zrobiła się fatalna. Może to dobrze, że już nie jesteś w Polsce.
- Cieszę się z tego, że znalazłem dobry klub. Na razie w AEK Ateny wszystko układa się super. Zadebiutowałem w lidze greckiej, wypadłem dobrze, kibice przyjęli mnie fantastycznie... Na miejsce do życia też nie narzekam - Ateny to wspaniałe miasto. Choć jeszcze nie miałem czasu, by na własne oczy się o tym przekonać. Na szczęście podpisałem kontrakt na cztery lata - zdążę pozwiedzać (śmiech).
- W pierwszym sezonie w Legii wywalczyłeś mistrzostwo. AEK długo czeka na tytuł...
- W klubie śmieją się nawet, że przywiozłem to szczęście ze sobą. Mistrzostwo to cel AEK. No i sukces w europejskich pucharach, ale ja w nich nie zagram, bo występowałem już w tym sezonie w tych rozgrywkach w barwach Legii. Dlatego wczorajszy mecz z Evertonem obejrzałem w telewizji.
- Nie masz szczęścia do europejskich pucharów. Z Legią nigdy nie udało się przejść wstępnych rund, a teraz nie możesz grać.
- Tak się jakoś układa... Ale na wszystko przychodzi czas. Prezes AEK pytany o to przez dziennikarzy, odpowiedział, że ściągnięto mnie na cztery lata, a nie na rok. I bardzo chciałbym, żeby przemyśleli sobie to ci wszyscy, którzy twierdzą, że pod koniec to już mi się nie chciało grać w Legii. Byłem niemal pewien, że odejdę. Trwały już negocjacje, a mimo to nie prosiłem trenera Urbana, żeby mnie nie wystawiał w meczu pucharowym. Wyszedłem na boisko i dałem z siebie wszystko. I nie żałuję, bo Legię traktowałem poważnie do samego końca.