„Super Express”: - Zacznijmy przekornie: pewien popularny niemiecki portal piłkarski, określając pańską pozycję na boisku, napisał: „lewy napastnik”. Czyżbyśmy czego o panu nie wiedzieli?
Jakub Kamiński: - Chyba powinien – przynajmniej w tym momencie – napisać „lewy obrońca” (śmiech).
- Ale bronienie dostępu do własnej bramki to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej?
- Zdecydowanie bardziej wolę grać dużo wyżej, niż na początku sezonu w klubie. Myślę, że mogę dawać drużynie dużo więcej, grając na przykład na lewym wahadle – co zresztą pokazywałem w okresie przygotowawczym. No ale taki moment mamy w Wolfsburgu. Mam nadzieję, że problemy kadrowe znikną i znów będę mógł grać bliżej bramki przeciwnika, mając okazję na strzelanie goli bądź dawanie asyst. Bo – mówiąc szczerze – brakuje mi tego.
- A jak wrażenia z roli lewego obrońcy?
- Nie jest źle, jak sądzę. To kolejne ważne doświadczenie, zbierane w Bundeslidze, które może się przydać w przyszłości.
- „Liczby”. To jest magiczne słowo, do którego często wraca pan, również w rozmowach z „Super Expressem”. Bartłomiej Wdowik co prawda by się nie zgodził z tym zdaniem, ale jednak powiem: „liczby” trudno zbierać lewemu obrońcy…
- Wiele zależy od tego, jak gra zespół, jakie predyspozycje ma ten lewy obrońca; wiele jest zmiennych. Ja czuję, że moja fizyczna forma jest dobra. I że jeśli w końcu będę mógł zagrać wyżej, zacznę i asystować, i zdobywać bramki. Tak jak to było w pierwszym sezonie w Wolfsburgu, a wcześniej - w w sezonie mistrzowskim w Lechu. Ale potrzebna mi do tego stabilizacja na jednej konkretnej pozycji, na przykład lewym wahadle.
- Przyjeżdża pan jednak na kadrę, a tu lewe wahadło… już zajęte. I musi pan wyjść na mecz z Chorwacją na prawej stronie.
- W reprezentacji na każdej pozycji trzeba pokazać charakter, oddawać całe serducho, grać na maksa. Jestem na to gotowy, choć oczywiście jeśli w klubie przez cały tydzień jestem przygotowywany do czegoś innego, to – grając po drugiej stronie boiska - momentami brakuje tych naturalnych zachowań.
- Kłopot?
- Jestem raczej prawonożny, a przynajmniej z prawej mam mocniejsze uderzenie. Przy grze na prawym wahadle zejście do środka, na lewą nogę, jest mniej komfortowe dla mnie. Z reguły więc szukam raczej dojścia do linii i dośrodkowania.
- Kibice Biało-Czerwonych pewnie z zaskoczeniem patrzyli na pana przy okazji wrześniowego zgrupowania. Bo to był jakiś inny Kuba Kamiński: z nową fryzurą, z większą muskulaturą.
- Latem popracowałem trochę na siłowni, żeby forma fizyczna po powrocie do Wolfsburga była naprawdę na wysokim poziomie. Urlop więc był bardzo krótki.
- Trenował pan w Polsce, o ile się nie mylę. Inni ćwiczący po autografy przychodzili?
- Nie (śmiech), bo nie ćwiczyłem na otwartej siłowni, ale na AWF-ie, pod okiem Miłosza Drozda.
- Jest masa, jest siła, więc… warto było skrócić urlop, jak rozumiem?
- Warto było. Trener Ralph Hasenhüttl to docenił. Sześć kolejnych spotkań – licząc puchar – po 90 minut; to wynik, który bardzo mnie cieszy.
- Ale z wynikami drużyny na razie jest gorzej. 2:3 z Bayernem Monachium, 3:4 z Bayerem Leverkusen, 1:2 z Eintrachtem, 2:2 z VfB Stuttgart – co prawda mecze Wolfsburga w Bundeslidze są przyjemne dla oka, tyle że punktów z nich niewiele. Ale na 0:0, by je ciułać, raczej nie będziecie grać?
- Stracone punkty oczywiście bolą, bo choć graliśmy z czterema zespołami – dorzucam jeszcze 1:2 z Eintrachtem - które zapewne będą na finiszu w pierwszej szóstce Bundesligi, walczyliśmy z nimi jak równy z równym. Nie było przepaści, było trochę pecha; tak naprawdę powinniśmy dziś mieć w tabeli parę punktów więcej. Dodałoby to nam więcej pewności siebie. Kilka spotkań po reprezentacyjnej przerwie wykrystalizuje nam cel; pokaże, o co będziemy walczyć w tym sezonie.
- A z Chorwatami – by wrócić do wątki reprezentacyjnego - też było było blisko punktu?
- Myślę, że Chorwaci pokazali nam swoją ogromną jakość. Szczególnie środek pola mieli bardzo mocny. Inna rzecz, że ci zawodnicy grają ze sobą już naprawdę bardzo długi okres; są medalistami mistrzostw świata. My chcielibyśmy dążyć do takiego poziomu, ale w tym momencie jesteśmy na zupełnie innym etapie budowy drużyny. Więc Chorwaci i w rewanżu z nami będą faworytami; podobnie zresztą jak Portugalczycy.
Jakub Kamiński odważnie o swojej piłkarskiej przyszłości, ma wielkie marzenie
- Jak grać z takimi przeciwnikami?
- Próbować wytrącać ich z równowagi, z tej ich gry, polegającej na utrzymaniu się przy piłce, jej szanowaniu. Trzeba podjąć rękawicę, walczyć o każdą piłkę. Ale bądźmy realistami: swoich szans powinniśmy szukać głównie z kontrataku.
- Na EURO pana nie było, polskie mecze – jak pan przyznał – oglądał pan tylko w telewizji. Ale słowa selekcjonera o tym, że chcemy grać odważnie, pressingiem; chcemy budować akcje od tyłu, pewnie pan słyszał. Ma pan po powrocie do kadry wrażenie, że próbujemy takiej gry?
- Piłka nożna w ogóle się zmienia. Nawet zespoły niegdyś postrzegane jako słabsze próbują więcej grać piłką, szukać fajnych nowych rozwiązań. Nasza reprezentacja jest wciąż w okresie przejściowym; na etapie zmiany generacji piłkarzy. Na każde zgrupowanie przyjeżdża ktoś nowy, próbuje wykorzystać swą szansę i pokazać swoje najlepsze „ja”. Na efekty tych działań trzeba czasu; dwa-trzy zgrupowania nie wystarczą, by ta reprezentacja grała super: prowadziła grę, utrzymywała się przy piłce, stwarzała bardzo dużo sytuacji. Ale w końcu – moim zdaniem, to „zatrybi” i będzie się na naszą drużynę patrzeć z przyjemnością. Muszą się tylko wykrystalizować jej liderzy, którzy wezmą odpowiedzialność za grę, za nowy styl.
- Widzi pan takich?
- Dla mnie taką osobą może być Kacper Urbański. Wszedł do tej kadry „z buta” i pokazuje, że można mu dostarczać piłkę, a on będzie wiedział, co z nią zrobić. Nie zapominam też o Nicoli Zalewskim.
- A gdzie w tym wszystkim miejsce dla Kuby Kamińskiego? Powiedział pan w jednym z wywiadów, że marzy się panu kapitańska opaska reprezentacji. Mocne!
- Nie boję się o tym mówić. Mam dopiero 22 lata, ale 15 meczów w kadrze już zagrałem, byłem na wielkim turnieju… Czemu nie miałbym sobie stawiać takich celów jak bycie kapitanem? Ale najpierw muszę ustabilizować sytuację w klubie; być podstawowym zawodnikiem, bo to się potem przekłada na formę w reprezentacji.
- Padła tu już nazwa „Portugalia”, więc musi paść i to pytanie: da pan sobie radę, jak na skrzydle wpadnie na pana Cristiano Ronaldo?
- Każdy trener, który mnie prowadził wie, że mogę być gościem do zadań specjalnych (śmiech). Znam swoje umiejętności i swoje limity, ograniczenia. Jeżeli dostanę szansę, na pewno dam z siebie maksa – i to niezależnie od pozycji.
Były reprezentant jasno wskazał słabości Biało-Czerwonych. O to Marcin Baszczyński martwi się bardzo poważnie [ROZMOWA SE]
- Przywołałem CR7, bo kiedy debiutował w reprezentacji Portugalii, pan miał… czternaście miesięcy; historia aż niewiarygodna. U małego Kuby wisiał na ścianie plakat Ronaldo?
- Zbieraliśmy w dzieciństwie plakaty z tygodnika „Bravo”, a do tego karty Panini. I Ronaldo pewnie też się wśród nich przewinął, bo jego fanem był mój brat, Kacper. Ja miałem innych idoli.
- Tak, wiem: Kubę Błaszczykowskiego na przykład.
- Tak! A do tego Ronaldinho i Leo Messiego.
- A propos czasów dziecięcych: z Orzegowa jest kawałek do Bykowiny, ale obie dzielnice wchodzą w skład Rudy Śląskiej. Trafił pan w jakichś miejskich czy szkolnych rozgrywkach na Kamila Grabarę?
- Nie, bo między nami są trzy lata różnicy. Pierwszy raz spotkaliśmy się dopiero w kadrze U-21, u trenera Czesława Michniewicza. No i teraz jesteśmy razem w Wolfsburgu.
- Fajny kontakt macie?
- Dogadujemy się – moim zdaniem – super.
- No to wsadzę pana na konia tym pytaniem: dziwi pana brak Kamila w reprezentacji?
- Wsadzamy mnie na konia? No dobra, powiem tak: o tych pięciu kolejkach Kamil jest dla mnie w trójce najlepszych bramkarzy Bundesligi. Nie chcę go tutaj zbytnio „pompować”, ale jestem pewien, że jeśli będzie w stu procentach zdrowy, to – niestety… - po dwóch latach, a może i po roku, opuści Wolsburg i wyląduje w którymś z absolutnie topowych klubów w Europie!