Klinsmann nie będzie prawdziwkiem na stanowisku selekcjonera. Od 2004 do 2006 roku prowadził, mając za asystenta Joachima Loewa, kadrę Niemiec. Wyciągnął drużynę z kryzysu. Dał nową twarz. Piękną, ofensywną, momentami szaloną. Doprowadził do brązowego medalu mistrzostw świata. Do dziś są tacy, którzy twierdzą, że to "Klinsi" stoi za późniejszymi sukcesami Niemców, którzy od dekady - właśnie od mundialu w Niemczech - nie spadli poniżej półfinału wielkiego turnieju. Tyle że na stanowisku selekcjonera wytrzymał ledwie dwa lata, co przez lata było bodaj największą wadą goleadora.
Cierpliwość. Gdy jeszcze był piękny, młody, a kibiców rozkochiwał na murawie, grając w Tottenhamie, potrzebował ledwie dwunastu miesięcy by otrzymać miano największej gwiazdy Premier League. I kolejnych kilka dni, by stać się wrogiem publicznym numer jeden fanów "Spurs". W audycji radiowej w londyńskim radiu zorganizował bowiem na własną rękę konkursik. Pytanie było proste. Należało zgadnąć, w jakim klubie "Klinsi" zagra w kolejnym sezonie. Co łatwo sobie wyobrazić, nie był to Tottenham, a cała akcja miała na celu poinformowania fanów, że Kinsmann opuszcza Wyspy Brytyjskie.
Czy sprawdzi się w roli selekcjonera Anglików? Trudno stwierdzić. Klinsi to nie jest taktyczny demon. USA pod jego wodzą nie wskoczyło na wyższy poziom. Przygoda z Bayernem Monachium okazała się nieporozumieniem. W Niemczech słychać też głosy, że w 2006 roku selekcjoner tylko motywował. Zespół prowadził natomiast osobiście Loew, tyle że z tylnego fotela. A właśnie stratega potrzeba obecnie Wsypiarzom najbardziej. Bo piłkarzy mają, tylko w trakcie Euro gdzieś zagubił się Roy Hodgson.
A Niemiec łatwo mieć nie będzie. Do 2001 roku Anglię prowadzili tylko Anglicy. Zmienił to Sven Goran Eriksson. Poprawił jeszcze większy nieszczęśnik, Fabio Capello. Do trzech razy sztuka?