"Super Express": - Podpiszesz kontrakt z Sivassporem?
Kamil Grosicki: - Wszystko wskazuje na to, że tak, chociaż jest jeszcze trochę niepewności. Nad pewnymi rzeczami jeszcze się zastanawiam.
- Nad jakimi?
- Sivas leży trochę daleko, w centralnej Turcji. Pewnie jest tam trochę inna kultura niż w Europie. Na szczęście w Turcji byłem już kilkakrotnie i mniej więcej wiem, czego można się spodziewać.
- Mówiłeś kilka dni temu, że czakasz na ciekawszą ofertę niż te z Turcji i greckiego Arisu. Skończyło się na transferze do Sivassporu, gdzie nie chciałeś iść. Czujesz się wypchnięty tam przez Jagiellonię?
- Można tak powiedzieć. Niektóre osoby z Jagielloni źle się wobec mnie zachowały. Nie będę wymieniał żadnych nazwisk, ale ta osoba czy osoby wiedzą, o kogo chodzi. Bo tak się do sprawy nie podchodzi. Było mi bardzo przykro, bo jednak przez 2 lata dałem z siebie dużo Jagiellonii.
Przeczytaj koniecznie: Tomasz Gollob pojednał się z córką
- O sprawach sportowych w klubie decyduje prezes Kulesza, a transfer załatwiał Mariusz Piekarski. Czy chodzi o któregoś z nich?
- Absolutnie nie. Ci panowie byli wobec mnie bardzo w porządku. Ale byli tacy, którzy przede wszystkim myśleli o pieniądzach, o tych 900 tys. euro, które dostaną za mnie od Turków.
- Czy gdybyś mógł jeszcze wybrać, wolałbyś grać w Turcji czy zostać w Jagiellonii?
- Nie ma co dywagować, może już powiedziałem trochę za dużo. Jadę do Turcji, żeby się rozwijać. Tamtejsza liga jest silniejsza od polskiej, a warunki finansowe też są bardzo dobre.
- Twoim autorytetem w Jagiellonii był Tomasz Frankowski. Radziłeś się jego?
- Tak, radziłem się Franka, rozmawiałem też z Mirkiem Szymkowiakiem, który grał w Turcji. Ale obaj podkreślali, że decyzję i tak muszę podjąć sam. Mirek mówił, żebym spróbował, bo warto, gdyż tamta liga jest silniejsza. Franek wyrażał podobne zdanie, więc jadę spróbować.