Euzebiusz Smolarek kończy karierę

i

Autor: Piotr Bławicki Euzebiusz Smolarek

Polska - Irlandia: 11 października to NARODOWY DZIEŃ POLSKIEJ PIŁKI NOŻNEJ! WIDEO

2015-10-12 0:56

11 października. W najnowszej historii polskiego futbolu data wyjątkowa. Nasi reprezentanci grali tego dnia w eliminacjach wielkich turniejów cztery razy. Cztery razy na własnym stadionie. I cztery razy wygrywali. I to z kim! Dziewięć lat temu padła pod naszym naporem czwarta drużyna świata Portugalia, siedem wiosen temu nie dali rady Czesi, a w zeszłym roku ekipa Adama Nawałki rozniosła mistrzów świata Niemców. Teraz przyszła pora na czwarty triumf: z Irlandią.

1. Polska - Portugalia 2:1 (11 października 2006 roku, Stadion Śląski w Chorzowie)

Jeden z najlepszych meczów polskiej reprezentacji w historii. Bez wątpienia. Nie taki jak z Niemcami w zeszłym roku. Nie było autobusu w naszym polu karnym. Nie było kontrataków i modlitwy. Był show. Szturm. Przyjechał na Górny Śląsk w najsilniejszym składzie czwarty zespół świata i oberwał niczym Mike Tyson od Bustera Douglasa w 1990 roku. A przecież biało-czerwoni byli wówczas w kryzysie. Kilka dni wcześniej lewo ograli Kazachstan. Wcześniej przegrali z Finlandią 1:3 oraz zremisowali z Serbami 1:1.

Polska - Irlandia: Na jaki skład postawi Adam Nawałka? Typujemy!

Nokaut nastąpił szybko. Najpierw akcja na prawym skrzydle. Centra Macieja Żurawskiego, zgranie Euzebiusza Smolarka, strzał Mariusza Lewandowskiego i bezbłędny timing "Ebiego". Bramkarz Ricardo mógł tylko bezradnie patrzeć. Podobnie zresztą jak kilka minut później, gdy Smolarek po akcji Grzegorza Rasiaka strzelał jak - cytując niezapomniany komentarz Dariusza Szpakowskiego - "dwadzieścia lat wcześniej jego ojciec".

Portugalczycy nie mieli nic do powiedzenia. Cristiano Ronaldo przegrywał pojedynki z Pawłem Golańskim. CR7 ówczesnego defensora Korony Kielce wspominał jeszcze wiele lat później. Po drugiej stronie cudów dokonywał Grzegorz Bronowicki. W środku pola rodziła się gwiazda Mariusza Lewandowskiego. Na skrzydle dopiero wprowadzał się do kadry młodziutki Jakub Błaszczykowski. No i atak. Maciej Żurawski, Grzegorz Rasiak i schowany na skrzydle Euzebiusz Smolarek. Ten ostatni kampanię kwalifikacyjną skończył ostatecznie z dziewięcioma golami.

Dziewięć lat temu narodził się w Polsce mit Leo Beenhakkera. Mit cudotwórcy. Mit, który podstawy miał nad wyraz solidne. Na takie spotkanie w eliminacjach wielkiego turnieju czekaliśmy bowiem wyjątkowo długo. 31 lat wcześniej biało-czerwoni rozbili wicemistrzów świata Holendrów 4:1.

2. Polska - Czechy 2:0 (11 października 2008, Stadion Śląski)

Powtórka z rozrywki. Beenhakker na ławce, słaby początek eliminacji i 11 października. Dzień magiczny. Polacy z Czechami mieli się bronić. Z jednej strony stanęli bowiem Petr Cech, Zdenek Grygera, David Rozehnal, Marek Jankulovski, Tomasz Ujfalusi, Milan Baros. Z drugiej krytykowana kadra Polaków.

Przed meczem były wątpliwości. Kto w ataku? Paweł Brożek, a może Łukasz Sosin? Ewentualnie Robert Lewandowski (wszedł ostatecznie na murawę w 69. minucie)? Ostatecznie Holender postawił na tego pierwszego i to on otworzył wynik meczu.

Bohaterem został jednak Błaszczykowski. Fenomenalny wówczas Błaszczykowski. Wielki nieobecny Euro 2008. Polak grał sam. Dosłownie. Dryblował, przedzierał się, dośrodkowywał, dogrywał. Czesi nie potrafili znaleźć odpowiedzi na kolejne szarże skrzydłowego Borussii Dortmund. I w drugiej odsłonie właśnie Kuba drugi raz pokonał Petra Cecha, wprowadzając legendarny "Kocioł Czarnownic" w ekstazę. Niestety, prawdopodobnie po raz w ogóle ostatni w historii tego legendarnego obiektu.

Powtórki z rozrywki nie było. Triumf z Czechami był ostatnim sukcesem Leo Beenhakkera w roli selekcjonera reprezentacji Polski.

3. Polska - Niemcy 2:0 (11 października 2014, Stadion Narodowy w Warszawie)

Sześć lat po triumfie z Czechami. Historia znana i regularnie przywoływana. A mimo to z historycznego punktu widzenia - przepaść. Polska już po organizacji mistrzostw Europy. Po kadencji Franciszka Smudy i Waldemara Fornalika. I pełna gwiazd.

To bodaj najpiękniejsze w całej tej historii magicznego 11 października. Nasz futbol wciąż potrzebuje reformy. Wciąż daleko nam do Hiszpanów, Anglików, Niemców czy Portugalczyków. Nie mamy tylu boisk co Holendrzy. Nie potrafimy trenować jak Belgowie. Nasze kluby dalej nie grają w Lidze Mistrzów. Wciąż w Ekstraklasie po murawie biegają futbolowi troglodyci, na trybunach ich krewni rzucają czasami kamieniami, a sędziowie sprawiają momentami wrażenie, jakby afery korupcyjnej w rzeczywistości nigdy nie było.

Teoretycznie dalej żyjemy w jakiejś alternatywnej piłkarskiej rzeczywistości. Ale coś się ruszyło. Coś, bo nawet nie wiemy jak to mamy zdefiniować.

Gdy w 2006 roku podejmowaliśmy Portugalię, wyglądaliśmy jak grupa sportowych krasnoludków. Na szczudłach. Ot, odbiło nam, zagraliśmy mecz życia, jutro wracamy do rzeczywistości. To Cristiano Ronaldo miał zaraz potem zdobyć Złotą Piłkę. Taki Maciej Żurawski z piłką miał wówczas w ogóle niewiele wspólnego. Siedział na ławie w Celtiku Glasgow. O kibicach zgromadzonych w Chorzowie nawet nie wspominamy. Kto nie wziął wtedy lornetki, mógł mieć problem, by zlokalizować piłkę.

W 2015 roku ruszyliśmy na Irlandię z podniesioną głową. Wreszcie to przeciwnicy muszą się bać. To Wyspiarze w niedzielę napisali ostatnie - i najważniejsze - strony swojej książki. Robert Lewandowski tylko włożył buty i wyszedł hobbystycznie postrzelać na jednej z najpiękniejszych aren Starego Kontynentu. Podobnie zrobią inni. To my mamy dzisiaj Łukasza Fabiańskiego, Łukasza Piszczka, Kamila Glika, Grzegorza Krychowiaka, Jakuba Błaszczykowskiego czy wspomnianego Lewandowskiego. I to my będziemy z nich dumni cały rok.

Z tej perspektywy nasz futbol wygląda trochę inaczej, prawda?

Nasi Partnerzy polecają
Najnowsze