Wąsy – najczęściej sumiaste – to nieodłączny atrybut rycerskiego oblicza polskiego szlachcica. Nic dziwnego, że już w inauguracyjnym spotkaniu Biało-Czerwonych, w grudniu 1921 roku, pojawili się na murawie piłkarze z wąsikiem. Dyskretnie nosił go pod nosem Jan Loth strzegący polskiej bramki, dużo dumniej prezentował go Stanisław Mielech. No i oczywiście był jeszcze Wacław Kuchar – sportowy omnibus pierwszych lat niepodległości. Wąsik – może nieco rachityczny, ale przecież widoczny na nielicznych zachowanych fotografiach z tego meczu – miał też Józef Klotz, autor pierwszej w dziejach reprezentacji bramki dla „orłów” (mecz numer 3, 2:1 ze Szwecją w 1922).
Wąsy jako straszak na przeciwnika wróciły do polskiego futbolu z początkiem ery Kazimierza Górskiego. Trener Stulecia co prawda nie z wąsów, ale z dwu-trzydniowego zarostu na policzkach uczynił swój talizman, za to miał wśród podopiecznych wąsaczy przynoszących szczęście. Już w legendarnej potyczce na Wembley w 1973 po końcowym gwizdku dumnie podkręcali wąsa Antoni Szymanowski i Robert Gadocha. Kilka miesięcy później, na MŚ’74, spod bujnego wąsiska radośnie – i to aż pięć razy – uśmiechał się po swoich bramkach Andrzej Szarmach.
„Diabeł” tego charakterystycznego elementu wizerunku nie porzucił przez lata i dekady. Miał go w Lipsku w 1981, gdy trafieniem już w 2 minucie meczu z NRD otwierał nam drogę na mundialowe boiska, i miał w meczu o brąz turnieju España’82, w którym – prócz niego – medalodajne gole zdobywali dwaj inni wąsacze: Stefan Majewski i Janusz Kupcewicz.
W samej ekipie było ich zresztą więcej: od genialnego Józefa Młynarczyka, przez Romana Wójcickiego w defensywie, Waldemara Matysika w drugiej linii, na fenomenalnym Zbigniewie Bońku w ataku kończąc. Wąsik tego ostatniego zrósł się z jego wizerunkiem równie mocno, jak znany całemu światu pseudonim „Zibi”.
- Moda? Chyba nie… Tak się nam – albo przynajmniej mnie – w głowie wtedy układało, że dzięki wąsom człowiek wygląda bardziej dorośle, męsko. Chłopiec z wąsem to silny chłopiec! - śmieje się Matysik, gdy pytamy o powszechność owego atrybutu w mundialowej ekipie. - Kilka lat później, w okresie gry w HSV Hamburg, zgoliłem go podczas urlopu w Portugalii. I okazało się, że... nie mogę na siebie patrzeć w lustrze. Czym prędzej zapuściłem go na nowo!
Wąsiska przyniosły nam farta w Hiszpanii, więc cztery lata później Antoni Piechniczek w kadrze na Mexico’86 do Młynarczyka, Majewskiego, Wójcickiego, Matysika i Bońka dorzucił kolejnych z mniej lub bardziej sumiastymi wąsami: Marka Ostrowskiego, Kazimierza Przybysia, Ryszarda Komornickiego, Jana Karasia, Jana Karasia i Jana Furtoka. Jest jedenastu? Jest; tyle że na tym mundialu zarost – choćby najbardziej efektowny – już rywali Polaków nie przestraszył.
Jako polski „straszak” wąs wrócił do łask na igrzyskach w Barcelonie. Duet Andrzej Juskowiak – Wojciech Kowalczyk nie miał litości dla kolejnych przeciwników, i dopiero w finale tajemna moc zarostu nie zadziała: farta mieli gładko ogoleni Hiszpanie.
W XXI wieku obraz piłkarskiego macho w świadomości kibiców kształtują raczej wypielęgnowane twarze Cristiano Ronaldo i Lionela Messiego. W polskiej rzeczywistości też trudno znaleźć bohaterów z wąsami, choć miał je pod nosem Jerzy Dudek, kiedy wykonywał swój słynny taniec na stadionie w Stambule, gdy bronionymi „jedenastkami” powiódł Liverpool po trofeum Ligi Mistrzów.
Wcześniej dyskretny wąsik prezentował też na mundialu w Korei Płd. - tam jednak w tej kwestii uwagę na sobie skupiał nasz trener. Jerzego Engela od dekad nikt nie widział bez wąsa. - Kiedy po raz objąłem zespół seniorów, byłem młodszy od wielu podopiecznych i młodo wyglądałem. Zapuściłem więc wąsa, by prezentować się bardziej nobliwie. I został ze mną do dziś – uśmiecha się były selekcjoner, który pozbyciu się swego symbolu nigdy nie myślał. - Przed eliminacjami mundialu umówiliśmy się natomiast z zawodnikami, że jeżeli nie wywalczymy awansu, wszyscy ogolimy… głowy na łyso. Na szczęście nie było to potrzebne – dodaje nasz rozmówca.
W dzisiejszej ekipie Michała Probierza „wąsate incydenty” mieli w przeszłości m.in. Wojciech Szczęsny i Tomasz Kędziora, a spośród kontuzjowanych pechowców – Matty Cash. No i oczywiście wspomniany na wstępie Robert Lewandowski - dzięki talentowi komputerowego grafika (zobacz poniżej). Nadzieje na to, że powiodą Biało-Czerwonych tam, gdzie doprowadzili ich Gadocha, Szarmach, Boniek, czy Matysik są, niestety, iluzoryczne…