"Super Express": - Sebastian jest w formie, ale jeszcze kilka miesięcy temu miał nadwagę. Podobno bez twojej pomocy nie dałby rady wrócić do dawnej formy.
- Pamiętam dzień, gdy wrócił z treningu i oznajmił: "Mam dwie złe wiadomości, od której zacząć? Odstawili mnie i nie jestem już kapitanem" - powiedział. To było dla niego trudne, bo kocha futbol. Ale nie załamał się, stwierdził, że musi wziąć się za siebie. I to natychmiast.
- Co wtedy zrobiliście?
- To był szalony dzień. Dietetyczka Śląska Aleksandra Kopeć ustaliła menu, kupiliśmy produkty oraz... wyciskarkę do owoców i wagę. Każdego dnia Sebastian przed posiłkiem sprawdzał, ile waży. Wszystko dokładnie zapisywaliśmy. W pierwszym tygodniu zrzucił kilogram, w kolejnym już dwa. Jest już taki chudy, że niedługo będzie ważył tyle co ja (śmiech).
Zbigniew Boniek: Sebastian Mila będzie strzelał do 50-tki
- Sebastian przyznał, że to była dla niego mordęga.
- Jak to słyszę, to mam ochotę go udusić (śmiech). Powinien mnie i panią dietetyk zaprosić na dobrą kolację. Bo to ja cały czas byłam w kuchni - posiłki musiał przyjmować co 2,5 godziny. Znajomi prosili mnie, abym zdradziła im jego dietę. Ile ja się tych przepisów powysyłałam...
- To jak wyglądał dzień Sebastiana?
- Rano pił ciepłą wodę z cytryną, na śniadanie - płatki z zerowym jogurtem i owocami. W dzień wolny kanapka z tuńczykiem i jajkami, potem koktajl. Na obiad zupy bez mięsa. Na drugie danie najczęściej pierś z kurczaka na parze albo łosoś lub naleśniki z ciemnej mąki z farszem. Na kolację sałatka. Michalina śmiała się, że tata je jak królik.
- Miał chwilę zwątpienia?
- Był zdeterminowany. Podczas wizyt u rodziny czy znajomych namawiano go, aby zjadł kawałek tortu, ale zawsze odmawiał. Nawet Michalina dbała o jego dietę. Mówiła: tata nie może jeść tortu, bo trener zabronił.
- Ale chyba warto było się przemęczyć, bo Sebastian gra jak dawniej.
- Tak i to jest najważniejsze. No i znowu pozwolił mi na mecze chodzić. Bo kiedyś stwierdził, że przynoszę mu pecha.
- Jest przesądny?
- Tak. Gdy jechaliśmy do Warszawy na mecz, to sprawdzał, czy czegoś nie zapomniał: "Szczęśliwy zegarek jest, szczęśliwa torba jest" - wyliczał. A ja wtrąciłam: "No, i ja jestem". Spojrzał na mnie i stwierdził: "Nie wiem, czy dobrze zrobiłem, zabierając cię na mecz, bo jeszcze pecha przyniesiesz" (śmiech). Pokonaliśmy Niemców, strzelił gola, pecha mu nie przyniosłam.
KLIKNIJ: Polub Gwizdek24.pl na Facebooku i bądź na bieżąco!
ZAPISZ SIĘ: Codzienne wiadomości Gwizdek24.pl na e-mail