Tuż przed Świętami Bożego Narodzenia kibice futbolowi w Polsce poznali decyzję szefa rodzimej federacji, Cezarego Kuleszy, i jego współpracowników. W oficjalnym komunikacie poinformowano, że wygasający 31 grudnia 2022 kontrakt Czesława Michniewicza nie zostanie przedłużony. Rozpoczęły się tym samym – z jednej strony – rozmowy prowadzone przez włodarzy polskiej piłki z ewentualnymi kandydatami na stanowisko selekcjonera, z drugiej – medialne spekulacje. „Trzy grosze” do owej dyskusji dorzucił między innymi Zbigniew Boniek, który teraz – w rozmowie z „Super Expressem” - wyjaśnia swój punkt widzenia w tym temacie.
„Super Express”: - Dobry czy zły – pańskim zdaniem - był to rok dla naszej piłki?
Zbigniew Boniek: - Normalny. A pod względem osiągniętych wyników – nie najgorszy. Mamy drużynę wciąż grającą w Lidze Konferencji Europy. Reprezentacja pokonała w barażach Szwecję, pojechała na mistrzostwa świata, utrzymała się w najwyższej dywizji Ligi Narodów. W teorii więc – rok dobry. W praktyce czujemy jednak niedosyt, bo pod koniec roku mieliśmy zupełnie niepotrzebne zamieszanie. I na boisku – bo jednak słabo to w naszym wykonaniu w Katarze wyglądało, i poza boiskiem. I właśnie to rzutuje w ostatnim czasie na cały klimat wokół naszego futbolu.
- No właśnie... Owo zamieszanie było – używając pańskiego słowa z początku rozmowy – normalne? Ma prawo się zdarzyć w poważnej federacji?
- Dziewięć lat byłem prezesem. Wyniki reprezentacji były raz lepsze, raz gorsze, ale wszystko to, co się wokół niej działo, było – w moim przekonaniu – absolutnie perfekcyjne... Z obecnego zamieszania wynika natomiast jeden ważny wniosek: polityka i politycy są potrzebni w futbolu po to, by kibicować, a nie po to, by w nim rządzić.
- Z końcem roku niektórzy dotychczasowi partnerzy PZPN ogłosili koniec współpracy ze związkiem. To niepokojące?
- Nie, to normalne. Każda umowa ze sponsorem kiedyś się kończy. Nie mam wiedzy, dlaczego niektórzy partnerzy związku swych wygasających umów nie podpisują, choć pewnie gdybyśmy zdobyli mistrzostwo świata, każdy z nich chciałby przedłużać dotychczasową współpracę. Ale jestem pewien, że PZPN nie ma żadnego problemu z kontraktami z nowymi sponsorami.
- W okresie od mundialu do mundialu – czyli w ciągu czterech lat – polską reprezentację prowadziło aż trzech trenerów. Tak duża rotacja nie jest chyba pozytywnym zjawiskiem?
- Ja uważam, że nie ma to większego znaczenia! Z przymrużeniem oka patrzę dziś na mędrców dyskutujących o tym, że teraz trzeba zaangażować selekcjonera na 3,5 roku. Na razie przed nami są eliminacje do przyszłorocznych mistrzostw Europy w Niemczech. Jeżeli w listopadzie okaże się, że się do nich nie zakwalifikowaliśmy, to trener nie będzie mieć ani poparcia społecznego, ani poparcia drużyny. Zresztą nie sięgajmy aż do listopada; wystarczy, że nowy selekcjoner – obojętne: polski czy zagraniczny – przegra dwa mecze w marcu, i wszyscy będą od razu pytać: jak można było podpisać z nim 3,5-letni kontrakt?! Znów będziemy się odbijać od ściany do ściany! Reprezentacja gra cykle, najczęściej roczne. Zadaniem nowego trenera będzie w tym roku wywalczenie awansu do EURO 2024. Jeżeli je wykona, oczywiście umowa zostanie przedłużona do czasu finałów, a może i dłużej. Wracając zaś do minionych czterech lat: za Jerzego Brzęczka reprezentacja miała niemal roczną przerwę COVID-ową. Z kolei na Paulo Sousę – oprócz braku wygranych w pewnych meczach, co jednak zawsze w sporcie może się zdarzyć – nie można było po żadnym względem narzekać. Przynajmniej do końca mojej kadencji, bo nie wiem, co się działo po moim odejściu z PZPN. Choć oczywiście sposób jego odejścia – mówiąc delikatnie – nie był najlepszy.
Zbigniew Boniek mocno o odejściu selekcjonera
- Czy niedawny pana wpis twitterowy, w którym przypomniał pan okoliczności rozstań obcokrajowców z reprezentacją, był opowiedzeniem się po stronie tych, którzy chcą Polaka u steru kadry?
- Nie opowiadam się po żadnej ze stron. To obecny prezes PZPN musi podjąć decyzję i wziąć za nią pełną odpowiedzialność. Natomiast widzę, że my jesteśmy na tyle... upośledzeni umysłowo, że wydaje się nam, iż zagraniczny trener będzie rozwiązaniem wszystkich kłopotów. Powtarzam: u nas często odbijamy się od ściany do ściany. Chcemy Roberto Martineza – zaznaczam, że cenię całą jego robotę wykonaną przez lata z reprezentacją Belgii – który w Katarze nie wyszedł z grupy, choć równolegle wyrzuciliśmy do rynsztoka Czesława Michniewicza, choć on taki awans wywalczył! A Michniewicz to jest trener, który zna się na swoim fachu, chociaż lubi grać w sposób niebudzący u kibiców zbyt wiele entuzjazmu. Sztywno ustawiona obrona i próby wychodzenia z kontrą – to niekoniecznie musi się ludziom podobać... Podsumowując: nie ma dla mnie żadnego znaczenia, czy kolejny selekcjoner będzie Polakiem, czy obcokrajowcem.
- No to jaki był cel tego pańskiego wpisu?
- Po prostu przypomniałem, jaka była rzeczywistość. Z Leo Beenhakkera zrobiliśmy bohatera narodowego, bo po raz pierwszy pojechał z kadrą na finały ME. Ale już na mistrzostwach Europy z kretesem przegrywaliśmy prawie wszystko i ze wszystkimi – co wcale nie znaczy, że generalnie to jest zły trener... Nie uważajmy jednak każdego obcokrajowca za cudotwórcę!
- Uważa pan, że wciąż mamy w Polsce grono trenerów, z którego możemy wybrać nowego selekcjonera?
- Oczywiście. Dlatego przypomniałem, że w Widzewie Młynarczyka, Żmudę, Smolarka, Bońka i wielu innych trenował Polak, Jacek Machciński. W reprezentacji sukces z tymi piłkarzami odniósł inny Polak, 40-letni Antoni Piechniczek. A dziś wszystkim się nagle wydaje, że na nasze reprezentacyjne gwiazdy potrzeba wyłącznie „supertresera”, supernazwiska z zagranicy. Że Lewandowski tylko wtedy będzie biegał i grał w reprezentacji, jeśli dostanie trenera, który w życiorysie będzie mieć pięć razy więcej tytułów króla strzelców niż on. Nie, tak to nie działa. Zaufanie drużyny zdobywa się na pierwszym, drugim, trzecim spotkaniu wiedzą i mądrością, a nie CV. Oczywiście, doświadczenie odgrywa dużą rolę, ale... czasami bywa czynnikiem hamującym progres.
Zbigniew Boniek nie zazdrości Cezaremu Kuleszy konieczności dokonania wyboru
- Nie jest pan już prezesem PZPN. Ale gdyby pan był na miejscu Cezarego Kuleszy, na kogo by pan dziś postawił?
- Pewnie miałbym problem, kogo wybrać, choć... gdybym wciąż był prezesem, trenerem kadry pewnie wciąż byłby Paulo Sousa! Czarkowi nie zazdroszczę konieczności podjęcia decyzji również z innego powodu. Nasze społeczeństwo jest tak podzielone, że niezależnie od tego, co zrobi, 50 procent kibiców i tak od razu powie, że to zły wybór. Nie ma w Europie i na świecie takiego człowieka, o którym – w dniu powierzenia mu roli selekcjonera – wszyscy powiedzieliby, że jest dobrym wyborem.
- A propos Cezarego Kuleszy. Wywodzi się ze środowiska właścicieli klubów, wcześniej w zarządzie PZPN reprezentował Ekstraklasę. Czy to – pana zdaniem – ma wpływ na jego prezesurę?
- W Polsce mamy demokrację. Na dodatek polityka wymyśliła sobie, że prezesem związku sportowego można być tylko przez osiem lat. Spośród kandydatów na fotel prezesa PZPN delegaci na zjeździe wybrali Czarka Kuleszę. Znam go dobrze, był u mnie przez wiele lat wiceprezesem. Teraz nie ma łatwej roli, bo w naszym społeczeństwie – o czym już mówiłem – ludzie są tak negatywnie nastawieni względem siebie, że odbija się to nawet na sporcie. Życzę mu jak najlepiej, a na oceny przyjdzie czas po zakończeniu jego prezesury, czyli po czterech – a może ośmiu – latach.
Zbigniew Boniek twardo o oczekiwaniach wobec piłkarzy
- Podsumowanie minionego roku mamy za sobą. A prognozy na 2023? Awansujemy na niemieckie EURO?
- Grupa pozornie nie wydaje się trudna, ale... pamięta pan rywali kadry Beenhakkera w eliminacjach mundialu 2010? Czechy, Słowacja, Słowenia, Irlandia Północna, San Marino. Czy może był łatwiejsza grupa? A jednak po tych eliminacjach został zwolniony przy autobusie w Mariborze, a wszyscy się zastanawiali, jak w takiej stawce można było zdobyć tak mało punktów... Dziś nie chciałbym być w skórze tego selekcjonera, który nie wywalczy awansu na EURO 2024. Przypomnę, że ten, kto nim zostanie, będzie miał raptem trzy dni zgrupowania i będzie musiał zagrać dwa najważniejsze spotkania: z Czechami i Albanią. A jeśli nie wywalczymy w nich kompletu punktów, jak oczekują kibice?
- Od razu będzie „jazda”!
- No właśnie. W Polsce – taki urok naszych kibiców – przy zwycięstwach najważniejsi są piłkarze, z kolei za porażki odpowiedzialny jest tylko prezes i trener. A może jednak zawodnicy też powinni wziąć na siebie trochę odpowiedzialności, przyjąć na barki nieco większy ciężar? Bo przecież to oni wychodzą na boisko i grają w piłkę. Wymagajmy więcej od piłkarzy!
- Noworoczne życzenia Zbigniewa Bońka dla polskich kibiców?
- Ktoś mądry kiedyś powiedział, że aby dobrze żyć, trzeba trzech rzeczy: być wypoczętym, dobrze jeść i mieć w sobie pozytywną energię. Tymczasem mam wrażenie, że z Polaków ktoś – lub coś – ją wysysa. Więc w nowym roku życzę każdemu z osobna, żeby był bardziej pozytywny. I żeby do każdego przynajmniej raz uśmiechnęło się szczęście.
- A postanowienia Zbigniewa Bońka w nowym roku? Może... rozpoczęcie kampanii, by w przyszłości wrócić na fotel prezesa PZPN?
- Tematu nie ma!