"Super Express": - Ostatnie wasze mecze w lidze - z Ingolstadt (2:0, bramki w 90. i 91. min.) i Herthą kosztowały kibiców Bayernu mnóstwo nerwów. Wierzył pan w końcówce spotkania w Berlinie, że teraz też zakończy się szczęśliwie?
Robert Lewandowski: - Trzeba wierzyć, jeśli sędzia dolicza aż 5 minut, bo to jednak sporo czasu. Wierzyliśmy, że nadarzy się okazja, może właśnie jakiś stały fragment gry, który będzie dobrą sytuacją bramkową. W takim momencie ważne jest ustawienie pod bramką. Doczekaliśmy się, a zagranie było trochę jak w ping-pongu i przyniosło upragnionego gola. Adrenalina po takiej bramce jest na pewno większa, niż gdybym strzelił pół godziny wcześniej.
- Po meczu z Arsenalem (5:1) i ostrym starciu z Laurentem Koscielnym powiedział pan, że miał krew na stopie. Z tego powodu nie zagrał pan od początku przeciwko Hercie?
- Nie, ze stopą jest wszystko dobrze, a na pewno nie stało się nic takiego, żebym nie mógł grać od początku. Trener Ancelotti dał mi po prostu odpocząć.
- Nie do końca, bo musiał pan jednak wejść i ratować kolegów?.
- Tak się ułożył mecz. Tym bardziej się cieszę, że odpocząłem, a jednocześnie wszedłem i strzeliłem gola. Dla mnie 10 dni bez rozegranych 90 minut to jest duży odpoczynek. Mam na myśli czas od meczu z Arsenalem do kolejnego spotkania w lidze, w najbliższą sobotę z HSV Hamburg. Dodatkowo dostaliśmy teraz dwa dni wolnego od naszego trenera.
- Imponuje pan formą fizyczną. Jak można się tak szybko zregenerować po meczach?
- To też zasługa mojej żony, ale wszystkiego nie mogę zdradzić. Na pewno trzeba być konsekwentnym w diecie i nie tylko. Albo się robi wszystko w tym kierunku, albo nic.
- Koledzy z reprezentacji, choćby Kamil Grosicki czy Artur Sobiech, pytali o rady pana żonę w zakresie diety. Piłkarze Bayernu też się radzą?
- Każdy robi swoje, ja nikogo nie namawiam (śmiech).