- Pewnie ogromne rozczarowanie, ale kończy pani olimpijską przygodę jak prawdziwa mistrzyni, uzyskując najlepszy wynik w sezonie. Do podium zabrakło tak niewiele...
Anita Włodarczyk: Dokładnie, zabrakło dzisiaj trochę szczęścia, ale dałam z siebie wszystko. Cieszę się, że walczyłam. Nie pamiętam konkursu, w którym poprawiłam się jeszcze w piątej kolejce. W mojej karierze zawsze to miało miejsce jednak wcześniej, czasem w czwartej. Dlatego jedyne z czego się mogę cieszyć jest to, że przygotowaliśmy z trenerem szczyt formy na igrzyska olimpijskie, tak jak to miało być. Zabrakło tylko trochę szczęścia i tych kilku centymetrów.
- Pani zaczynała przygodę olimpijską w 2008 r. czwartym miejscem, a później były trzy złota. Na koniec znów czwarte...
- Tak, klamra jest i podtrzymuję, że to będą pewnie ostatnie moje igrzyska, bo nie sądzę, żebym jeszcze cztery lata wytrzymała. Kariery jeszcze nie będę kończyć, bo chciałabym startować, a nawet dzisiaj minimum rzuciłam na mistrzostwa świata w Japonii, na pewno do zobaczenia w Tokio. Myślę, że gdzieś te granice znowu przenoszę. Za dwa dni skończę 39 lat i jak widać można jeszcze w tym wieku walczyć na igrzyskach i pokonać zdecydowanie młodsze dziewczyny.
- Jak te rzuty technicznie wyglądały?
- Zdecydowanie lepiej się dzisiaj czułam niż w eliminacjach. Były 73 metry w pierwszym rzucie i wiedziałam, że to był taki rzut na zaliczenie, że mogę jeszcze dołożyć. Byłam zdecydowanie bardziej zmotywowana, rano dostałam kilka fajnych SMS-ów, które mnie zmobilizowały. To było miłe i fajnie, że ludzie tak zareagowali, więc za to im dziękuję.
- Polscy młociarze przez wiele lat przywozili z dużych imprez medale. Teraz się nie udało, a do tego nie widać zdolnych następów.
- Dzisiaj idąc na start, powiedziałam sobie, że muszę bronić honoru polskiego młota, bo panom nie wyszło i coś tam zrobiłam, bo rzuciłam najlepszy wynik w sezonie, więc podjęłam walkę. Co będzie z młodzieżą? Trudno mi jest powiedzieć, ale nie chciałabym, żeby ten polski młot umarł.
- Za dwa dni 39. urodziny. Jak je pani będzie świętować?
- Mam nadzieję, że dożyję (śmiech). Będę wtedy wracać do Polski, po 10.45 mam samolot, więc zacznę urodziny w Paryżu, a skończę pewnie w Warszawie, albo gdzieś indziej, nie wiem gdzie wyląduję (śmiech)
- Byłaby pani dobrą trenerką?
- Myślę, że nie. Nie widzę siebie w roli trenera, bo ja bym tam wszystkich zabiła, jakby ktoś się opierniczał na treningach. Wiem jak ja do tego podchodziłam i tutaj by musiało być duże zaufanie i takie podejście, że zawodnik daje 100 procent, tak samo jak trener. Na razie tego nie widzę, ale nie wiadomo, jak życie się potoczy.