Wynik osiągane przez Pawła Fajdka na początku sezonu stawiały znak zapytania przy jego formie. Choć jasnym było, że lekkoatleci dyspozycję szykują na igrzyska olimpijskie w Paryżu, w przypadku 35-latka można było się zastanawiać, czy zdąży z przygotowaniami. Optymistyczna odpowiedź przyszła niedawno, bo w trakcie mistrzostw Polki po raz pierwszy w tym sezonie Fajdek rzucił 80 metrów i dał sygnał, że jego forma rośnie. A ostatni czas dla lekkoatlety nie był łatwy. Na początku maja nadeszły informacje o śmierci Waldemara Fajdka. Ojciec 35-latka był dla niego ogromnym wsparciem.
W rozmowie z portalem WP SportoweFakty Fajdek opowiedział, jak przeżył ten trudny czas. - Sporo przeszedłem już w swojej karierze, ale śmierci taty nie da się porównać z żadnym zawodem sportowym, czy życiowym - mówi lekkoatleta. - To było zaraz po majówce, którą spędziłem z moją rodziną. Kolejnego dnia wróciłem na zgrupowanie do Spały i w sobotni poranek 4 maja dowiedziałem się o śmierci mojego taty. W jednym momencie rzuciłem to wszystko i przez dwa tygodnie nie zrobiłem praktycznie żadnego treningu. To był niesamowity stres, a ja miałem wyjątkowo dużo obowiązków, bo byłem jedynym synem mojego taty. Nie dość, że musiałem się pogodzić ze śmiercią, to dodatkowo spadły na mnie wszystkie sprawy formalne - wyznał.
Wielokrotny medalista w rzucie młotem nie ukrywa, że pomagał sobie tabletkami nasennymi. - Ulgę przyniosły mi tabletki na sen. Dopiero one pomogły normalnie spać, a dzięki temu mogłem potem dobrze trenować. Nerwów i myśli było tak dużo, że bez nich trudno było zmrużyć oko - zdradził Fajdek. - To był wspaniały ojciec. Jeździliśmy razem na zawody, a on wspierał mnie na każdym etapie kariery. Zawsze mogłem na niego liczyć i byliśmy ze sobą bardzo blisko. Do igrzysk pozostał jednak zaledwie miesiąc i na ten czas musiałem odłożyć te bolesne sprawy, by skupić się na dobrym wyniku. Teraz liczą się igrzyska, a do wspomnień z tatą będę wracał później - powiedział 35-latek.