- Poczułaś się już brązową medalistką olimpijską?
Natalia Kaczmarek: - Myślę, że powoli dopiero to do mnie dociera. Jak dobiegłam, wiedziałam, że jestem trzecia, ale jeszcze musiałam zobaczyć to swoje nazwisko na tablicy i myślę, że tak naprawdę dopiero jak poczuję medal w rękach, to do mnie to dotrze.
- Miałaś już złoto i srebro olimpijskie wywalczone w sztafetach, ale w upragniony indywidualny medal chyba najbardziej celowałaś.
- Tak, zdecydowanie. Na pewno medale w sztafecie są super i jestem z nich ogromnie dumna i tamte igrzyska też na pewno na długo zapadną mi w pamięć, ale medal indywidualny to jest trochę co innego. Cieszę się, że mam medal już z każdej ważnej imprezy. Jestem z siebie naprawdę dumna, bo wiem jaką drogę przeszłam.
- Nasser miałaś przed sobą (wywalczyła srebro, red.), a za sobą miałaś Paulino (wywalczyła złoto, red.). Jaka była taktyka?
- Wiedziałam, że raczej to są dwie najmocniejsze zawodniczki, które będą się biły o to złoto i srebro. I czułam. że ten brąz jest w zasięgu. Miałam też nadzieję że z nimi powalczę, ale wiedziałam po półfinałach, że są bardzo mocne. I tak naprawdę chciałam pobiec swoje, bo wiedziałam, że Nasser poszła jak szalona w półfinałach i że nie wiem, czy jestem przygotowana na taki szybki bieg. Ale też wiedziałam, że tutaj dziewczyny ze mną biegną i one mogą zacząć jak szalone, więc miałam świadomość, że na końcówkę na pewno będzie trzeba zostawić siły. Nie znam swoich międzyczasów, ale myślę, że były bardzo dobre i gdyby warunki były lepsze, bieżnia była sucha i byłoby trochę cieplej, to myślę, że padłby rekord życiowy, mimo dwóch ciężkich biegów w nogach.
- Ze zdrowiem już było OK? Po półfinale narzekałaś na problemy żołądkowe.
- Miałam jakieś problemy, ale myślę, że wynikały one trochę ze stresu. Na początku tutaj były trochę problemy ze snem, bo było bardzo gorąco. Także jak już przyjechałam i się zaaklimatyzowałam, to już zaczęło być lepiej.
- Jak to jest uratować honor polskiej lekkiej atletyki?
- Aż tak bym tego nie nazywała. Myślę, że kibice muszą dać nam trochę... Nie wiem jak to nazwać, ale myślę, że nasze występy nie były złe. Tak naprawdę Ewa zajęła dziewiąte miejsce, Pia zajęła dziewiąte miejsce. Było też parę finałów w biegach wytrzymałościowych. To są igrzyska, wszyscy są tu świetnie przygotowani i myślę, że nie jedna z gwiazd też zaliczyła wtopę. Poziom jest mega wysoki i rywalizujemy z najlepszymi na świecie. Uważam, że sam przyjazd i startowanie tutaj to już jest ogromny zaszczyt i tak naprawdę też można się było tego spodziewać, że po Tokio, gdzie mieliśmy ogromne sukcesy, ten zastój musi przyjść, bo tak nie da się biegać, czy rzucać, czy skakać przez parę lat na najwyższym poziomie, bo myślę, że żaden organizm by tego nie wytrzymał.
- Komu dedykujesz ten medal?
- Nie wiem, czy komuś go dedykuję tak naprawdę. Myślę, że przede wszystkim chciałabym podziękować też mojemu trenerowi, mojemu fizjoterapeucie, bo razem, zrobiliśmy super robotę. Mam nadzieję, że też nikt już nie będzie podważał naszych decyzji o odpuszczeniu sztafet, bo - jak widać - były słuszne i naprawdę my nie chcemy źle. Ja bardzo bym chciała biegać w sztafety, ale czasami coś trzeba poświęcić. Mam też nadzieję, że oczywiście plan minutowy na następnych Mistrzostwach Świata, Europy czy igrzyskach pozwoli mi na bieganie tych sztafet. Myślę, że to jest do dopracowania. To było to tak ułożone, że po prostu musiałam się skupić na sobie, żeby ta forma była jak najwyższa i żeby osiągać najwyższe cele.
- Kiedy przed twoim finałem zaczął padać ulewny deszcz, co sobie pomyślałaś?
- Pomyślałam sobie, że rozmyję mi się makijaż (śmiech). Ale to był jedyny mój problem tak naprawdę, bo ja wiedziałam, że im trudniejsze warunki, tym ja sobie na pewno dobrze poradzę, a niektóre zawodniczki mogą przez to odpaść. Widziałam dużo polskich kibiców, więc jest mi bardzo miło, że też dużo rodaków mnie wspierało. Była też moja rodzina, był Konrad (Bukowiecki, narzeczony, red.), trener i mój tata, moja siostra, więc byłam wzruszona, że mogłam tu zobaczyć ich i razem z nimi świętować.
- Czułaś presję faworytki do medalu?
- Dzisiaj już zupełnie nie. Dużo bardziej stresowałam się w eliminacjach, a najbardziej to w półfinale. A dziś pomyślałam sobie, że ten finał jest jak nagroda.
- Masz złoto, srebro i brąz olimpijski. Stajesz się legendą...
- Ja tak kompletnie o sobie nie myślę, mi się wydaje, że jestem taką samą dziewczyną jak parę lat temu, aczkolwiek czasami myślę, że do mnie nie dociera, że faktycznie mam duże sukcesy. Mój narzeczony Konrad się ze mnie śmieje, że ja nie zdaje sobie sprawy, co już osiągnęłam.
- Czego się o sobie dowiedziałaś w tym sezonie?
- Że jestem zawodniczką kompletną, że potrafię poradzić sobie z presją, że osiągam rzeczy, o których nigdy bym tak naprawdę nie śniła i że nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych.
- Ten medal zmieni twoje życie?
- Myślę, że nie. Pewnie wzrośnie trochę moja popularność i będzie mi trochę łatwiej o zaplecze finansowe. Jednak myślę, że ja zupełnie się nie zmienię.
- Wkrótce bierzesz ślub. Nie żal zmieniać nazwiska, z którym tyle osiągnęłaś?
- Nie, zupełnie nie. Ja wierzę, że jeszcze osiągnę nowe, wspaniałe rzeczy.
Notował i rozmawiał w Paryżu Michał Chojecki