„Super Express”: - W świecie zawodowego tenisa – a więc Wielkiego Szlema i wielkich pieniędzy – igrzyska budzą emocje?
Mariusz Fyrstenberg: - Budzą, i to wielkie. Choć oczywiście połowa zawodników powie, że ważniejszy jest Wielki Szlem. Ale jest i druga część stawki, która wybierze jednak igrzyska.
- A pan do której połówki należy?
- Zdecydowanie do tej olimpijskiej. Szlemy są cztery w roku, igrzyska – jedne na cztery lata. Ale miałem okazję rozmawiać choćby z Chorwatem Nikolą Mekticiem, który wygrał zmagania deblowe na igrzyskach w Tokio. I on jasno zadeklarował, że zamieniłby ten triumf na zwycięstwo w turnieju wielkoszlemowym! Jak widać, wybór zależy chyba od tego, co kto wygrał (śmiech).
- Pan trzykrotnie uczestniczył w turniejach olimpijskich. Najważniejsze refleksje?
- W 2004 otwieraliśmy z Marcinem zupełnie nowe drzwi, wszystko dla nas w tej materii było nowe. Do Aten pojechaliśmy na dwa tygodnie przed turniejem, co dziś dla mnie – z punktu widzenia trenerskiego – było totalnym wariactwem! Kiedy zaczynaliśmy pierwszy mecz olimpijski, byliśmy już sobą wzajemnie zmęczeni na maksa. Tymczasem tenisista wchodząc na kort ma być zmęczony, ale... dobrymi wynikami! Więc nawet przed takim startem trzeba szukać turniejów, gry i zwycięstw! Federer [w parze z Yvesem Allegro – dop. aut.] nie zostawił nam wtedy złudzeń w 1. rundzie. W Pekinie mieliśmy ćwierćfinał ze Szwedami, a więc blisko byliśmy strefy medalowej. W Londynie – heroiczna walka z Lopezem i Ferrerem... Wynikowo wypadaliśmy średnio, zwłaszcza jak na parę, która była zazwyczaj rozstawiana w turniejach wielkoszlemowych. Więc został mi niedosyt...
- Dawno – a właściwie nigdy wcześniej – nie mieliśmy sytuacji, w której to reprezentant Polski otwiera globalny ranking. Nasz rodzimy światek tenisowy powtarza jak zaklęcie: „Musisz, musisz”?
- Myślę, że tego się nie uniknie. Tak mocnego przedstawicielstwa tenisa – choć oczywiście szkoda absencji Huberta Hurkacza, a więc i naszego męskiego debla oraz miksta - na igrzyskach rzeczywiście nie mieliśmy nigdy. Wszyscy to wiedzą. A napięcie rosło z dnia na dzień, bo przecież wiele się w tym czasie przedolimpijskim działo. Ślubowanie, przymierzanie strojów, planowanie logistyki – to wszystko nieustannie przypomina ci, że uczestniczysz w czymś wielkim. To nie jest męczące; to jest przywilej najlepszych. Ale też trzeba popracować nad tym, by te pompowane emocje, ten balonik nadmuchany do maksimum, we własnej głowie... przebić, przekłuć. I grać spokojnie.
Świątek - Begu relacja na żywo. Mecz Świątek 27.07.2024 wynik live online Świątek - Begu dzisiaj na żywo IO Paryż 2024
- Łatwo powiedzieć: „spokojnie”. Ale 36 milionów Polaków trzyma kciuki za Igę Świątek!
- To prawda. Rozmawiałem z wieloma amerykańskimi zawodnikami i zawodniczkami. „OK, zdobycie medalu jest dla nas ważne, ale, w kraju nie wywoła wielkich emocji” - mówili mi. I ja to rozumiem: dla Amerykanów liczy się lekkoatletyka, prestiż budzi sukces koszykarski. A tenis? Złoto zdobyte na korcie będzie jednym z 40 złotych krążków wywalczonych przez reprezentantów tego kraju. Więc oni mają mentalny luz, wychodząc na kort. W przeciwieństwie do Polaków, bo my szans medalowych mamy niewiele. I te, które są, liczy się bardzo skrupulatnie, co wzmaga presję.
Mariusz Fyrstenberg ma dla Igi Świątek jedną podpowiedź przed rozpoczęciem igrzysk
- Świątek wytrzyma presję? Będzie złoto?
- Wytrzyma. Ale czy wygra igrzyska? Nie wiem.
- Ale przecież to jej ukochany Paryż i ukochane korty!
- Ona też wie, że jest to miejsce, w którym zazwyczaj dyktuje swoje warunki. Tenisowo jest absolutnym numerem jeden – a to jest trudniej osiągnąć niż cokolwiek innego. Trzeba jednak jeszcze mentalnie tak to ogarnąć, by stłumić tę presję – dobrze pan powiedział o 36 milionach zaciśniętych kciuków (śmiech). Stłumić tak, by wyjść na kort i cieszyć się tenisem. To nie jest łatwe, ale Iga ma przecież w swoim sztabie ludzi odpowiedzialnych za „głowę” - począwszy od jej głównego trenera, Tomka Wiktorowskiego. Inteligentny, czuje świetnie te oczekiwania, nadzieje. Wiele jest w jego rękach.
- Nie zagra Aryna Sabalenka. Kto zatem będzie najgroźniejszym rywalem Igi?
- Jest w stawce kilka naprawdę mocnych zawodniczek. Jasmine Paolini nie ma nic do stracenia, a na ziemi jest bardzo mocna. Barbora Krejcikova też. Szalenie ważne będzie losowanie. Pierwsze dwa mecze – zwłaszcza na zawodach takiej rangi – są strasznie stresujące. Jak już się wejdzie w rytm, łatwiej grać „swój” tenis. Ale pierwsze gemy i pierwsze sety są bardzo ciężkie, szczególnie dla faworytów. Jak się spojrzy na wyniki wielkich gwiazd - na przykład Djokovicia - w olimpijskich turniejach tenisowych, to widać doskonale, że presja igrzysk jest wyjątkowa.
- Iga może mieć z tyłu głowy wimbledońską porażkę już w 3. rundzie?
- Nie sądzę. Piękno tenisa polega na tym, że nawet najwybitniejszy zawodnik czy zawodniczka nie jest najlepszy/najlepsza we wszystkim. Im bardziej doskonały na ziemi, tym mniej doskonały na trawie – i odwrotnie. Iga ma ten balans całkiem OK, ale tenis poszedł w taką specjalizację kortów i nawierzchni, że nie urodzi się już nigdy tenisista, który będzie dominować w każdym turnieju.
- Skupiamy uwagę na Idze, ale przecież w Paryżu nie będzie jedyna. Słowa o Magdach: Linette i Fręch?
- Każdy zwycięski mecz będzie dla nich świetnym wynikiem. One zresztą powinny się też cieszyć z faktu, że polski tenis ma teraz Igę i cała kumulacja nadziei, oczekiwań, presji związana jest właśnie z nią. To je może odciążyć i trochę pomóc w pierwszych meczach.