- Wyniki nie wypaliły poza pierwszym Katzebergiem. 84 metry na otwarcie, bardzo ładny konkurs w jego wykonaniu. Ja czułem się za... dobrze, byłem za dynamiczny, za szybki. Przez to miałem problemy na końcu z wyrzucaniem młota. Nie udało go trafić i nie udało mi się zrobić ani jednego dobrego wyrzutu, co zabrało mi przynajmniej ze dwa metry – powiedział Fajdek. - Medal był na wyciągniecie ręki, pięćdziesiąt parę centymetrów. Zawsze szykujemy formę na główną imprezę i po to się odpuszcza trening, wyświeża cały organizm, żeby być dynamicznym. Zabrakło jednego dobrego wyrzutu i wyniki byłyby lepsze. Gdybym pierwszy, drugi albo trzeci rzut złapał jak należy, to byłoby 81 metrów i oglądałbym sobie zawody dalej. Nie patrzyłbym, że Katzeberg rzucił 84 metry, bo walczyłbym o utrzymanie drugiej pozycji i byśmy się cieszyli z medalu. Szkoda, bo rzucaliśmy dalej w tym sezonie. Gdybym się tak bardzo nie spieszył i docenił, jak dobrze dzisiaj się czuję, i zrobił to troszkę wolniej, to być może trafiłbym jeden rzut i może byłoby te 80 metrów - dodał.
Ze słów naszego pięciokrotnego mistrza świata wynika, że nie zmierza kończyć kariery. Czy Katzberg będzie królem młota w najbliższych latach? - Mieliśmy przypadki, że ludzie pojawiali się na rok, dwa, albo trzy, a później znikali – powiedział Fajdek w nawiązaniu do nowego mistrza olimpijskiego, Kanadyjczyka Ethana Katzberga.
Paweł Fajdek i Wojciech Nowicki polegli w Paryżu. Polska bez medalu w rzucie młotem!